Krakowscy starcy pod niemiecką opieką społeczną

Wizyta w domu starców w Krakowie

W dziedzinie opieki społecznej dla Polaków – czystość i porządek

Lemke. Kraków, 15 grudnia 1940 r.

Rozporządzenia Generalnego Gubernatora odnoszące się do opieki społecznej i pracy polskich instytucji opiekuńczych, cieszących się poparciem i zachętą władz niemieckich, świadczą o tym, że niemiecka administracja Generalnego Gubernatorstwa z całą powagą i poczuciem odpowiedzialności troszczy się o opiekę społeczną ludności polskiej. Przekonującym tego przykładem jest opieka, jaką administracja miejska stolicy Generalnego Gubernatorstwa Krakowa, pracująca pod zarządem niemieckim, roztacza nad starymi, pozbawionymi środków do życia i pozostającymi w potrzebie mieszkańcami miasta.

W tym celu miasto Kraków utrzymuje dom starców przy ulicy Lubicz, w którym obecnie przebywa około 70 osób. Na Dębnikach, na obrzeżach miasta, znajduje się dom dla starych kobiet, który obecnie zajmuje 150 pensjonariuszek. W domach tych przebywają wszyscy starcy, którzy posiadali miejsce zamieszkania w Krakowie.  Przepisy o przyjęciu do domu starców przewidują, że kandydaci na miejsce w jednym z krakowskich domów społecznych muszą mieszkać w Krakowie co najmniej od roku przed wojną. Ci starsi ludzie są niezdolni do pracy i w większości wymagający opieki, nie mogący uzyskać wystarczającego wsparcia, aby się utrzymać, nawet od krewnych. W związku z tym otrzymują żywność w miejskich domach oraz, w razie potrzeby, odzież i opiekę medyczną. Obecnie miasto Kraków zapewnia beztroską starość około 500 osobom. Spośród nich 220 mężczyzn i kobiet mieszka we własnych budynkach. Reszta przebywa w innych instytucjach na koszt miasta.

W tym kontekście warto również wspomnieć o środkach podjętych przez miasto Kraków w celu zwalczania żebractwa. Miejski Urząd Opieki Społecznej utrzymuje pewną liczbę urzędników, którzy wyłapują żebraków podczas kontroli na terenie miasta i prowadzą ich do azylu na Skawińskiej. Tam ustalana jest ich tożsamość, osoby te często przybyły do Krakowa z zewnątrz i w związku z tym są deportowane z powrotem do miejsca dla nich właściwego. O ile jednak takie osoby pochodzą z Krakowa i o ile zostaną uznane za niezdolne do pracy, miasto przejmuje je do swoich domów starców. W przytułku przechodzą najpierw dokładne mycie, są sumiennie badani przez lekarza, a następnie przydzielani do domu starców.

Zgodnie z tym przepisem nikt tak naprawdę nie musi żebrać. Jednak wśród polskiej ludności zawsze znajdą się ludzie, którzy wolą niestabilnej egzystencji pod drzwiami kościołów i na ulicach od uporządkowane i bezpieczne życie w domu.  Żebractwo dzieci jest równie niepotrzebne, co obrzydliwe.  W większości przypadków okazało się, że takie dzieci są wysyłane do miasta przez rodziców z podkrakowskich wsi, aby żebrały.  Dzieci te są zwracane rodzicom przez urzędników opieki społecznej z ostrzeżeniem, ale w razie potrzeby są również oddzielane od rodziców – jeśli okaże się, że to ich niczego nie nauczy – na jakiś czas oddawane są do domu dziecka.

Wizyta w domu spokojnej starości dla kobiet na Dębnikach pokazała nam, jak w praktyce wygląda opieka nad osobami starszymi w Krakowie. Czysty i przyjazny charakter, który dom wykazuje na zewnątrz, jest również widoczny w środku. Od drzwi wejściowych weszliśmy do wspólnej jadalni, jasnego, dużego pomieszczenia z wystarczającą ilością miejsca przy małych, czystych drewnianych stołach. Albertynka prowadzi nas dalej przez dom. Zgromadzenie Sióstr Albertynek zobowiązało się do prowadzenia domu i opieki nad kobietami za ustaloną stawkę za pensjonariuszkę. Dziesięć sióstr z zakonu zarządza domem wraz z niewielkim personelem pomocniczym. Utrzymując czystość i porządek w domu, siostry albertynki zdobyły również zaufanie władz miasta. Na korytarzach i klatkach schodowych domu, który – pełniąc wcześniej inne funkcje – jest jednym z nielicznych budynków zniszczonych w trakcie działań wojennych w Krakowie i który został przygotowany przez administrację miejską do nowego przeznaczenia, zastaliśmy skrupulatną czystość i porządek. Było to również widoczne w pokojach mieszkalnych dla kobiet i w salach chorych.  Dom ma odpowiednie zaplecze kąpielowe, pokój badań dla lekarza, przyjazny pokój, w którym kobiety mogą przyjmować odwiedzających, a my stwierdziliśmy, że dostępne jest wszystko, czego te w większości starsze kobiety potrzebują do życia.

Te pensjonariuszki domu, którzy są jeszcze w stanie wykonywać drobne prace, znajdują zatrudnienie w kuchni, która sprawia czyste i absolutnie nieskazitelne wrażenie dzięki swojej przestronności, lub pomagają w obejściu. Dom posiada kilka budynków gospodarczych ze pomieszczeniami dla zwierząt. W jednej z nich trzy krowy przywitały nas przyjemnym muczeniem, podczas gdy chlew był dopiero szykowany. W pomieszczeniu, w którym obecnie przechowywane są ziemniaki, widzieliśmy, jak niektórzy mieszkańcy domu sortowali bulwy. Pomiędzy budynkami gospodarczymi a domem mieszkalnym znajduje się ogród, w którym latem uprawiano warzywa, ziemniaki itp. Na koniec zajrzeliśmy do bocznego budynku, który był przygotowywany do zakwaterowania kilku upośledzonych umysłowo staruszków.

Ogólne wrażenie, jakie odnieśliśmy z tego domu starców jeśli chodzi o środki opiekuńcze, w pełni potwierdziło to, co zostało powiedziane na początku o działaniach opiekuńczych władz niemieckich wobec ludności polskiej.

W sypialniach krakowskiego starców dla kobiet panują czystość i porządek

Przyjemne wejście do domu starów na Dębnikach. Zdjęcia (2) Lemke

Tłumaczenie własne z jęz. niemieckiego artykułu z Krakauer Zeitung. Zdjęcia własność NAC.

Po trzech latach budowy, w lipcu 1938 roku przy udziale ówczesnego Prezydenta Miasta Krakowa Mieczysława Kaplickiego odbyło się uroczyste otwarcie Domu pod nazwą „Przytulisko Brata Alberta”. Dom przy ulicy Zielnej 41 prowadzony przez Zgromadzenie Brata Alberta początkowo przeznaczony był dla bezdomnych i bezrobotnych mężczyzn. Fundatorem Schroniska był Magistrat Królewskiego Stołecznego Miasta Krakowa. Modernistyczny budynek, został wzniesiony według projektu Czesława Boratyńskiego i Edwarda Kreislera, pracujących w Urzędzie Budownictwa Miejskiego Magistratu.

Widok obecny

Wykusz ozdobiła płaskorzeźba ze sztucznego kamienia przedstawiająca brata Alberta, którą wykonał Ludwik Puszet.

zdjęcie współczesne

We wrześniu 1939 roku na przylegające do Domu boisko sportowe, na którym stały trzy maszty, Niemcy – przypuszczając, że należą one do radiostacji (w rzeczywistości od lat nieczynnej) – zrzucili bomby w wyniku czego uszkodzony został budynek Schroniska.

Po wkroczeniu hitlerowskich wojsk do Krakowa Niemcy zarekwirowali budynek przy ulicy Zielnej, a Braci Albertynów wywieźli do obozu zagłady w Oświęcimiu, gdzie wszyscy zginęli. Natomiast zdolnych do pracy fizycznej mieszkańców przytuliska wywieziono na roboty w głąb Rzeszy; pozostałych rozstrzelano. Zakład zamieniono na niemiecki szpital wojskowy, który później przeniesiono do Śródmieścia.

Pod koniec 1943 roku, na polecenie gubernatora Hansa Franka, wszystkie kobiety chore, stare lub niedołężne zostały wysiedlone z województwa krakowskiego. Otoczyły je opieką siostry Albertynki, które utworzyły dla nich przytułek zlokalizowany w Domu przy ulicy Zielnej 41, który otrzymał nazwę „Dom starców i kalek pod wezwaniem św. Anny”.

Według – Historia Domu Pomocy Społecznej im. św. Brata Alberta w Krakowie – Monika Walczak, Maciej Bażela. Powyższe twierdzenia nie zgadzają się jednak z opisem zawartym w artykule z Krakauer Zeitung. Nie jestem w stanie dojść, która wersja jest prawdziwa. Jednakże rzadko spotyka się w Krakauer Zeitung jednoznacznie kłamliwe przeinaczanie faktów dotyczących spraw przyziemnych, niepolitycznych. W owym czasie starostą miejskim był Zoerner. Prawdopodobnie Wehrmacht na krótko zarekwirował ten budynek.

Drugim obiektem wymienionym w tym artykule jest budynek przy ul. Lubicz 25 (tzw. Ogród Anielski). W 1894 roku Albertynki objęły w Krakowie Miejski Dom Kalek i Nieuleczalnych znajdujący się pod tym adresem. Obecnie budynek ten nie istnieje a w jego miejscu w latach 1949-51 wybudowano biurowiec Instytut Nafty i Gazu

Kto decydował o niemieckich zmianach nazw ulic w Krakowie

Już pięć lat temu napisałem artykuł na temat niemieckich nazw ulic w Krakowie podczas II wojny światowej. Artykuł ten jest na trzecim miejscu, jeśli chodzi o oglądalność spośród wszystkich tematów na moim blogu. Ostatnio zapytała mnie jedna z czytelniczek – A kto właściwie decydował o tych zmianach? Pomyślałem, że jest to bardzo dobre pytanie. Odpowiedź na nie dostarczyły akta Najwyższego Trybunału Narodowego z Procesu Josefa Bühler przechowywane w IPN pod numerem GK196-302. Zmiana nazw ulic uznana została przez Trybunał jako jeden z przejawów wynaradawiania Polaków co w konsekwencji zaprowadziło szefa rządu Generalnego Gubernatorstwa na szubienicę.

Stadthauptmann Ernst Zörner – (wrzesień 1939 – luty 1940)

Już w 1939 roku ówczesny starosta miejski Krakowa Ernst Zörner przeprowadził pierwszą zmianę nazw niektórych ulic, które były kluczowe dla Niemców. Opisałem te zmiany w artykule –Pierwsze zniemczenie nazw ulic (16 listopad 1939). Również jego następca drugi starosta miejski Krakowa Schmid przygotowywał następne zmiany nazw ulic. Tym razem zmiany te nie miały już czysto utylitarnego celu – ułatwienia przyjezdnym Niemcom poruszania się po mieście – ale cel polityczny, germanizacyjny. 22 sierpnia 1940 r., kierownik naukowy Instytutu Niemieckiej Pracy Wschodniej, dr Gerhard Sappok napisał do Urzędu Generalnego Gubernatora, Wydziału Spraw Wewnętrznych na ręce Pana Landrata Dr Bethke pismo dotyczące wytycznych w sprawie zmiany nazw ulic w Generalnym Gubernatorstwie.

W związku z uzgodnieniami załączam kopię wytycznych dotyczących zmiany nazw ulic w miastach Generalnego Gubernatorstwa. Kolejny egzemplarz tych wytycznych został przesłany bezpośrednio do Wydziału Oświecenia Publicznego i Propagandy. W samym Krakowie większość ulic o antyniemieckich nazwach została już przemianowana. Jak podkreślono w ostatnim akapicie wytycznych, jesteśmy gotowi pomóc w zmianie nazw ulic w innych miastach Generalnego Gubernatorstwa.

Wytyczne dotyczące zmiany nazw ulic w miastach Generalnego Gubernatorstwa.

W związku ze zmianą nazwy głównych placów miast Generalnego Gubernatorstwa na Adolf Hitler Platz koniecznym jest aby:

1. sprawdzić istniejące nazwy ulic i placów pod kątem tego, czy zostały one nazwane na cześć antyniemieckich osób, wydarzeń lub Żydów oraz w jaki sposób można je wyeliminować i zastąpić innymi.

2. w przypadku zmiany nazwy, postarać się, jeśli to możliwe, wybierać nazwy, które są związane z historią niemieckości lub niemieckimi osiągnięciami na polu kultury.

3. jeśli zdecydowano się na bezpośrednie tłumaczenia, to należy zadbać o to, by były one jak najbardziej kompletne i poprawne gramatycznie.

Ad 1. Zmiana wszystkich nazw związanych z walką Polaków z Niemcami, np. ul. Grunwaldzka  bitwa pod Tannenbergiem w 1411 r. (sic!) nazywana jest zwykle przez Polaków bitwą pod Grunwaldem lub ulice i place noszące imię poety (sic!)  H. Sienkiewicza (autora niesławnej podburzającej powieści „Krzyżacy”), a także nazwisk antyniemieckich polityków, takich jak były polski minister spraw wewnętrznych dr Pieracki, który zasłynął haniebnie około 1931 r. poprzez działania przeciwko ukraińskim i niemieckim grupom etnicznym w dawnej Polsce, lub nazwisk marszałka Focha (Aleja Focha), J. Paderewskiego, niesławnego antyniemieckiego przywódcy polskich narodowych demokratów, przeciwko piłsudczykom. Powszechne było też nadawanie imion żydowskich, np. generała Berka Joslewicza, rabina Meiselsa, Żyda Warschauera. Nazwa aleja 29 Listopada nawiązuje do 29 listopada 1830 r., czyli początku wojny polsko-rosyjskiej, więc nie powinno być na razie powodu, by niemieckie władze administracyjne ją zmieniały.  To samo dotyczy nazwy Aleja 3 Maja, która upamiętnia konstytucję z 3 maja 1791 roku.

Ad 2. Historia miast dawnej Polski wypełniona jest Niemcami, którzy byli nosicielami niemieckiej kultury i  tworzyli niemiecką tożsamość. Na przykład dla Warszawy istnieje wiele nazwisk zasłużonych Niemców, którzy mogą stanowić żywe świadectwo dawnej niemieckiej przeszłości miasta. Przykłady wymieniono w załączniku.

Ad 3: Tłumacząc nazwy ulic, należy najpierw sprawdzić, czy i jaką niemiecką formę miały one w średniowieczu. W bezpośrednich tłumaczeniach należy zadbać o poprawność gramatyczną. Jeśli ktoś tłumaczy plac Kossaka, to tłumaczenie to może brzmieć tylko Kossakplatz, a nie Kosakaplatz.  Albo tłumaczenie nazwy Rynek Kleparski nie powinno brzmieć Ring Kleparski, tylko Kloepperer Ring, bo nazwa pochodzi od przedmieścia Kloepper lub Kloppard.

Instytut Niemieckiej Pracy Wschodniej, Sekcja Badań Historycznych, Kraków ul św. Anna 12 jest gotowy do pomocy w opracowaniu nowych nazw ulic w miastach Generalnego Gubernatorstwa, jak również w weryfikacji zmian nazw.

Przykłady dla miasta Kraków

Artyści: Veit Stoß, Hans Dürer, Pankratz Labewolf, N. Köber (nadworny mistrz króla Johanna Sobieskiego) Zipser (gotycki mistrz budowlany), Heinrich Fink (późnogotycki muzyk) był nadwornym kapelmistrzem w Krakowie przez 12 lat, Vatentin Greff (niemiecki lautnista z XVI w.) Jörg Huber (słynny wytwórca instrumentów, który był nadwornym dostawcą czterech polskich królów), J.  Laitner (barokowy architekt, który zbudował dobudówkę do Biblioteki Jagiellońskiej przy ul. Anny 12), M.  Lindentold (budowniczy Sukiennic w Krakowie), Parler (spokrewniony z praskim rodem artystów, można dowieść związki z Krakowem), Peter von Rennen (gdański złotnik, twórca sarkofagu Stanisława) Hans Süß von Kulmbach malarz niemieckich rodów patrycjuszowskich, Johann Haller, bracia Scharfenberg, Seebad Veyl, (pierwszy drukarz cyrylicą). Przypomnę, że w Krakowie w 1791 roku przebywał również Goethe.

Pierwsza rocznica rozpoczęcia wojny z Polską była hucznie świętowana, a jej centralnym punktem było przemianowanie głównych placów miast – stolic dystryktów na Adolf Hitler Platz. Przedstawiłem te uroczystości w artykule – Krakauer Zeitung 1 wrzesień 1940 – Pracowity dzień Hansa Franka podczas pierwszej rocznicy rozpoczęcia wojny z Polską. Nad zasadami zmian nazw polskich pracował Instytut Niemieckiej Pracy Wschodniej, jako instytucja znająca historię Polski, a więc nazwiska zasłużonych Polaków i wydarzeń historycznych. Ówczesny kierownik naukowy dr Gerhard Sappok wraz ze swoimi współpracownikami miał dwa zadania: określić nazwiska i wydarzenia z historii Polski które mają antyniemiecki wydźwięk oraz znaleźć w historii Polski wpływowych Niemców, którzy przyczynili się do rozwoju tych ziem.

Wkrótce te prace nad wytycznymi uległy wstrzymaniu na wskutek zmian personalnych w Instytucie Niemieckiej Pracy Wschodniej. Sappok popadł w konflikt z dyrektorem Instytutu Niemieckiej Pracy Wschodniej dr Wilhelmem Coblitz, który zdymisjonował go 1 września 1940 roku.

Wilhelm Coblitz

Coblitz napisał 16 września 1940 r. do Wydziału Spraw Wewnętrznych Rządu Generalnego Gubernatorstwa w sprawie zmiany nazw ulic i placów

Ekspertyzę w sprawie zmiany nazw ulic i placów, którą swego czasu obiecał dr Sappok, przekaże panu następca zwolnionego w międzyczasie dr Sappok, kierownik Sekcji Badań Rasowych i Etnicznych, dr Kurz. Zajmie to jeszcze kilka dni, ponieważ dr Kurz dopiero dziś objął swoje obowiązki.

Dr Heinrich Kurtz wybrał jednakże karierę polityczną i odmówił objęcia stanowiska w Instutucie, o czy ostatecznie zadecydował w listopadzie 1940 roku. Zmiana nazw ulic jednakże trwała dalej o czym świadczy pismo z 19 listopada 1940 r. wysłane przez Wydział Spraw Wewnętrznych w Urzędzie Generalnego Gubernatorstwa do szefa dystryktu  w Krakowie Wächter, w sprawie zniemczenia i nadania nazw ulicom i placom. Było to związane z klęska Francji i przekonaniem, że Niemcy pozostaną na zdobytych ziemiach na zawsze.

Przychylając się do sugestii Instytutu Niemieckiej Pracy Wschodniej, zwracam się z prośbą do starostów powiatowych i miejskich o rozważenie możliwości nadawania nazw ulicom i placom, o których jest tu mowa, nie od razu, lecz sukcesywnie w krótkich odstępach czasu, tak aby w pierwszej kolejności nadawać te nazwy, które z największym prawdopodobieństwem podtrzymają wśród ludności polskiej pamięć o walce z niemieckością. W następnym okresie druga i, jeśli to konieczne, trzecia grupa nazw zostałaby usunięta, gdyby zmiana nazwy nagle okazała się niewykonalna ze względów praktycznych.

W związku z tym prosi się o udostępnienie tego wykazu starostom i powiatowym i miejskim. Jeśli nazwy zawarte w tym wykazie mają zostać usunięte, nie ma potrzeby zgłaszania tego faktu , w innych przypadkach tylko w razie wątpliwości, czy daną nazwę należy pozostawić, czy też nie. Wybór nowych nazw dla przemianowywanych ulic i placów należy do starostów powiatowych i miejskich. Jednak w przypadku nadawania nazw lub dat związanych z historią Niemiec i historią współczesną, w szczególności nazwiskami czołowych postaci ruchu narodowosocjalistycznego, ich instytucji i organizacji partyjnych, np. ulicą SA, w każdym przypadku należy uzyskać moją zgodę. Wnioski w tej sprawie muszą być uzasadnione, biorąc pod uwagę, że takie nazwy i oznaczenia są właściwe tylko w bardzo wyjątkowych przypadkach. W sprawie nowego oznaczenia nazwiskami osób, które obecnie służą lub służyły w Generalnym Gubernatorstwie, odsyłam do pisma Wydziału Spraw Wewnętrznych z dnia 20 listopada 1940 roku.

Akcja zmiany nazw ma być zorganizowana w taki sposób, aby do końca grudnia br. zostały usunięte nazwy, które przy zastosowaniu poniższej klasyfikacji należałyby do grupy pierwszej, a najpóźniej do końca lutego 1941 r. zniknęły nazwy należące do grup drugiej i trzeciej. Oczekuję sprawozdania z wdrożenia tych środków przez starostów powiatowych i miejskich odpowiednio do 15 stycznia 1941 r. i 15 marca 1941 r.

Grupa 1: Osoby, które wkrótce zostaną usunięte z nazw ulic: Borelowski, Daszyński, Dembiński, Foch, Gerson, Joselewicz-Berek, Konopnicka, Kunicki, Limanowski, Łokietek, Łukasiński, Matejko, Karol Miarka, Paderwski, Perl, Poniatowski, Piracki, Rejtan, Sienkiewicz, Sobieski, Wilson, Wodzicki, Zamenhof

Ponadto występują nazwy ulic, które nie pochodzą od nazw własnych, ale od instytucji i wydarzeń historycznych, które wkrótce będą musiały zostać wyeliminowane: Ulice Legionów, Ochotników Wojennych, 1 Maja, Powstańców, Piętnastego Sierpnia 1906, POW, Racławicka, Sokola, 3 Maja, Wolności

Grupa 2. Osoby, które nie angażowały się bezpośrednio w działalność antyniemiecką, ale które są istotne dla podtrzymywania narodowej woli oporu i dlatego nie nadają się do umieszczania w nazwach ulic: ks. Brzózka, Chłopicki, Dwernicki, Głowacki, Kiliński, Kościuszko, Mirecki, Emilia Plater, Prądzyński, Pułaski, Skrzynecki, Sułkowski, Ściegienny, Towiański, Traugutt, Waryński, Wybicki

Grupa 3 Osoby, do których powyższe ograniczenie ma zastosowanie w mniejszym stopniu: Asnyk, Batory, Bona, Chrobry, Kordecki, Malczewski, Orzechowski, ks. Skorupka, Sowiński, 

Grupa 4 Osoby, których usunięcie z nazw ulic jest zbędne: Biegański, Czarnecki, Chałubiński, Chełmoński, Chodkiewicz, Chodowiecki, Curie-Skłodowska, Daniłowski, Długosz, Fałat, Fredro, Gloger, Hoene-Wroński, Kasprowicz, św. Kinga, Kochanowski, Kopernik, Kossak, Krasiński, Lenartowicz, Leszek Biały, Mehoffer, Mickiewicz, Mieszko Stary, Narutowicz, Mochnacki, Norwid, Orkan, Orlicz-Dreszer, Orzeszkowa, Piłsudski, Prus, Przybyszewski, Roj, Sieroszewski, Słowacki, Staszic, Syrokomla, Szopen (Chopin), Śniadeckich, Tarnowski, Tetmajer, Warneńczyk, Washington, Wieniawski, Wyspiański, Zamojski, Żeromski, Żwirko i Wigura, Garibaldi.

Zapanowała natężona praca nad przemianowaniem ulic, która najprawdopodobniej doprowadziła do wielu nadużyć. Dlatego 20 listopada 1940 r. kierownik Wydział Spraw Wewnętrznych w Urzędzie Generalnego Gubernatora Westerkamp wysłał do szefów dystryktów – i w szczególności za pośrednictwem odpowiedzialnych szefów dystryktów do starostów powiatowych i miejskich – okólnik dotyczący nadawania nazw ulicom i placom publicznym

Na mocy wyraźnego zarządzenia Gubernatora Generalnego, niniejszym zawiadamiam, że zmiana nazwy lub nadanie nowej nazwy ulicom i placom z użyciem nazwisk lub oficjalnych tytułów osób, które służą lub służyły w Generalnym Gubernatorstwie jest niedozwolone. Ponadto zmiana nazwy lub nadanie nowego oznaczenia ulicom i placom publicznym z wykorzystaniem nazwisk żyjących Niemców może nastąpić wyłącznie za wyraźną zgodą Kierownika Wydziału Spraw Wewnętrznych w Biurze Generalnego Gubernatora.

Również Dr Kurz z Wydziału Oświecenia Publicznego i Propagandy był zaniepokojony zmianami nazw ulic i 17 lutego 1941 r.wysłał pismo do Wydziału Spraw Wewnętrznych w Urzędzie Generalnego Gubernatora

Zostałem poinformowany przez Pana Starostę miejskiego Krakowa, że wykaz nazw ulic, które mają być zmienione, został przekazany przez Wydział Spraw Wewnętrznych. Lista ta zawiera niektóre nazwy, które nie powinny być w ogóle zmieniane, podczas gdy brakuje pewnych nazw. Prosiłbym o przesłanie mi kopii tej listy, ponieważ mogłem się jej przyjrzeć tylko w biurze starosty miejskiego, a wnikliwe sprawdzenie nie było możliwe. Chciałbym wiedzieć, na jakiej podstawie powstała ta lista, ponieważ wydaje się, że została sporządzona przez osobę, która nie ma wystarczającej wiedzy na temat polskiej historii i historii kultury. Sugerowałbym, aby w tego rodzaju zadaniach, które dotyczą pracy naszego wydziału, brał udział również nasz wydział, aby można było uniknąć tego rodzaju przypadków.

Kurtz Heinrich (1906-?), dr, HJ-Oberstammführer, kierownik podwydziału Kultury w Wydziale Głównym Oświecenia Publicznego i Propagandy w rządzie Generalnego Gubernatorstwa

Zareagował na to pismo starosta miejski Krakowa Carl Schmid wysyłając propozycje zmian ale nie doczekał się odpowiedzi, wysłał więc 29 marca 1941 r.pismo ponaglające

Dotyczy zniemczenia i oznaczeń ulic i placów. W dniu 17 lutego 1941 r. przekazałem dr Kurz w Wydziale Oświecenia Ludowego i Propagandy Rządu ankietę dotyczącą dalszych zmian w oznaczeniach ulic i placów z prośbą o jej sprawdzenie i uzupełnienie z punktu widzenia lokalnej historii. W międzyczasie wielokrotnie przypominałem dr Kurz o zwrocie dokumentów. Obiecał również, że niezwłocznie zajmie się tą sprawą, ale uniemożliwiły mu to inne pilne sprawy. Niedawno ponownie poprosiłem go o jak najszybszy zwrot dokumentów i mam nadzieję, że będzie w stanie spełnić swoją obietnicę w ciągu najbliższych kilku dni.

W tym czasie nastąpiła zmiana starosty miejskiego, i Carla Schmid zastąpił Rudolf Pavlu. Zmiana ta spowodowana była konfliktem dotyczącym wysiedlenia Żydów z Krakowa oraz katastrofalna sytuacją mieszkaniową dla przybywających masowo Niemców. Dlatego to właśnie Pavlu dokończył planowaną największą akcje germanizowania nazewnictwa ulic, oraz tworzenia niemieckiej dzielnicy mieszkaniowej. O tym napisałem w artykule – Zniemczenie nazw ulic Krakowa . 20 czerwca 1941 r.Pełnomocnik Szefa Dystryktu dla Miasta Krakowa Pavlu informował Wydział Spraw Wewnętrznych w Biurze Szefa Dystryktu w sprawie swoich planów zniemczenia nazw ulic i placów

Zarządzenie z dnia 19 grudnia 1940 r. zostało już załatwione raportem Starosty Miejskiego Krakowa z dnia 3 lutego 1941 r., który załączam jako odpis. W międzyczasie jednak przygotowałem kompleksowe opracowanie nowego nazewnictwa ulic na terenie miasta Krakowa i w związku z bezpośrednią interwencją Wydziału Spraw Wewnętrznych w Rządzie Generalnego Gubernatora, udostępniłem je temu ostatniemu do dalszych uwag. W załączeniu przesyłam kopię tego projektu do wiadomości z prośbą o poparcie wniosków.

Zmiany nazw ulic w Krakowie.

Część 1 – niemieckie nazwy ulic na obszarze osadnictwa niemieckiego. Część 2 – nowe nazwy ulic w pozostałych obszarach miasta.

Systematyczna zmiana nazw ulic w Krakowie nie może ograniczać się do usuwania politycznie nieakceptowanych polskich nazw ulic; stare niemieckie miasto Kraków, dziś stolica Generalnego Gubernatorstwa, ma wielkie prawo do noszenia niemieckich nazw ulic, przynajmniej na obszarze, który w przyszłości ma być zarezerwowany dla Niemców jako obszar mieszkalny i przemysłowy. W ten sposób odpowiednia zmiana w postrzeganiu zjawisk miejskich będzie również udokumentowana dla świata zewnętrznego, a ludzie, którzy położyli wybitne zasługi dla powstającego miasta, jego rozwoju oraz jego artystycznego i kulturalnego znaczenia w niemieckiej przestrzeni życiowej, będą również upamiętniani w nazwach ulic. Planowana zmiana nazewnictwa ulic na obszarze osadnictwa niemieckiego ma obecnie na celu przywrócenie dawnych niemieckich nazw na terenie starego Krakowa, tj. w dzisiejszej I dzielnicy miasta, oraz nazwanie kolejnych ulic imionami ludzi związanych z najstarszą historią miasta. Obszar miasta pomiędzy dzisiejszym Westring a Außerring również otrzyma szereg takich nazw, na cześć starych obywateli i nazwisk artystów, ale także nazw odnoszących się do całych Niemiec.

W ciągu ulicy Reichsstrasse, która od dawna nosi tę nazwę, należy stosować nazwy starych przywódców Rzeszy, dynastii cesarskich i tych części Rzeszy, które mają szczególne stosunki ze Wschodem. Obszar poza obecnym Ausserring, jako najmłodszy obszar zabudowy, otrzyma nazwy z najnowszej historii zgodnie z jego charakterem. Szereg nazw z języka niemieckiego zostanie wykorzystanych, z wielkich epok jego historii, a jego kultura jest połączona na obszarze dzisiejszej 12. dzielnicy.

Nazwy ulic, które mają być zmienione w innych częściach miasta, ponieważ obecne polskie nazwy ulic wydają się być polityczne i akceptowalne, mają być utrzymane tak neutralnie, jak to tylko możliwe. Nie ma znaczącego interesu w zmianie nazw w dzielnicach miasta, które na razie pozostają polskie.  Jedynym wyjątkiem jest na przykład obszar starej żydowskiej dzielnicy Kazimierz, gdzie niektóre nazwy ulic z żydowskimi oznaczeniami mają zostać zmienione. Pavlu

Do tego pisma Pavlu załączył obszerną listę proponowanych zmian w nazewnictwie, których tu nie cytuję w całośći, gdyż w większości czytelnik może je odnaleźć we wspomnianym wcześniej artykule Zniemczenie nazw ulic Krakowa. Odniosę się jedynie do niektórych z nich.

W dalszej części spisu zmian ulic, które w owym czasie miały jeszcze nazwy polskiej, przy niektórych propozycjach, Pavlu zamieścił wyjaśnienia. Najwidoczniej nawet dla Niemców te „wybitne” niemieckie osobistości nie były w ogóle znane. Oto ten wybór.

Na Plantach –  Dietzgasse –  Jest Ludwig Dietz wymieniony jako humanista Decjusz, królewski sekretarz stanu 1521 Chronik über die Einwanderung aus Südwestdeutschland

ul. Senacka –  Wirsingtraße –  Nikolaus Wirsing, podskarbi Kasimir der grüßen, Truchsess von Sandomir założyciel chóru kościoła Mariackiego

pl. św. Magdaleny –  Jörg Huberplatz –  Jörg Huber Rzeźbiarz z Passau, współpracownik Veita Stoßa przy grobowcu Kasimira der 4.

ul. Smoleńsk –  Fogelderstraße –  patrycjuszowska rodzina

ul. Retoryka –  Parlirerstraße – budowniczy kościoła Mariackiego około 1399 r.

ul. Wygoda –  Heinrich Finkgasse – muzyk późnego gotyku, nadworny kapelmistrz w Krakowie

ul. Felicjanek –  Turtzogasse –  patrycjuszowska rodzina

ul. Miłosierdzia –  Sebald Veylgasse –  Sebald Veylgasse – drukarz książek, pierwsze druki cyrylicą

ul. Tenczyńska –  Michael lenzgasse –  Michael Lenzgasse – malarz, pochodzący z Kitzingen, ok. 1510 r. w Krakowie

ul. Reymonta –  Schertbrüderstraße –  kolonizatorzy Kurlandii, Inflant i Estonii

ul. Kadrówki –  Salzastraße –  Hermann von Salza – wielki mistrz zakonu krzyżackiego, misja w Prusach, 1226 r.

ul. Fenna Sereno –  Schillinggasse –  patrycjuszowska rodzina z Alzacji

ul. Lenartowicza –  Schönberggasse –  patrycjuszowska rodzina

ul. Dolnych Młynów –  Mornsteyngasse –  Stenzel Mornsteyn kierownik mennicy krakowskiej w XV w.

ul. Biskupia –  Seebenwirthgaße –  Johann Seebenwirth, rajca miejski w pierwszej połowie XV wieku

pl. na Groblach –  Hans Zimmermannplatz –  budowniczy nowego budynku zamkowego

Powiśle –  Johann von Speyerstraße –  budowniczy nowego budynku zamkowego

pl. Kossaka –  Scharfenbergplatz –  Matthias Scharfenberg – drukarz, wydawca, księgarz, producent papieru i introligator

ul. Mała –  Grefgasse –  Valentin Greff, lutnista z 16 wieku

ul. Krowoderska –  Vischerstraße –  norymberski warsztat rzeźbiarski

ul. Łobzowska –  Heydeckestraße –  Johann Heydecke, pisarz miejski pod koniec XV wieku

ul. Staszica –  Borkgasse –  Johann Bork, królewski podskarbi i zarządca ceł, Truchsess z Sandomierza w XV w.

ul. Czapskich –  Helbingstraße –  Christoph Helbing rajca miejski z XV wieku

ul. Długa –  Johann-Haller-straße –  drukarz z Rothenbergu, wyłączne prawo do druku i dystrybucji od 1505

ul. Słowiańska –  Melchior Beyergasse –  złotnik z 16 wieku

ul. Kolberga –  Labenwolfgasse –  Pankratz Labenwolf, złotnik i odlewnik z 16 wielu

ul. Szujskiego –  Hochfeldergasse –  Kaspar Hochfelder, Heilbronn Universität drukarz z 15 wieku

ul. Krupnicza –  Albrechtstraße –  wójt z 1311, podjął próbę oderwania Krakowa od Polski

ul. Pirackiego –  Dietmargasse –  założyciel miasta, wymieniony w przywileju z 1257 r.

ul. Garncarska –  Wernherstraße –  budowniczy kościoła Mariackiego 1395 r.

ul. Czysta –  Unglergasse –  Florian Ungler humanista drukarz twórca polskich liter

ul. Skarbowa –  Zipsergasse –  budowniczy kościoła Mariackiego ok. 1442 r.

ul. Jabłonowskich –  Gedkostraße –  założyciel miasta, wymieniony w przywileju z 1257 r.

pl. Jabłonowskich – Gedkoplatz – założyciel miasta, wymieniony w przywileju z 1257 r.

ul. Loretańska –  Jakobsgasse –  założyciel miasta, wymieniony w przywileju z 1257 r.

Pavlu w swoim zapale zaplanował również zmianę ulic nazwanych już po niemiecku wprowadzonych przez poprzednich starostów miejskich:

Kasinogasse [Bracka] –  Lindentoldtgasse –  Martin Lintenttoldt, mistrz budowlany, budowniczy Sukiennic

Basteistraße [Pijarska] –  Behamstraße –  Balthasar Beham, kanclerz miejski Codex Pictatuatus 1505

Klostergasse [Reformacka] –  Flötnergasse –  Peter Flőtner, rzeźbiarz z XVI w., płaskorzeźby w katedrze na Wawelu

St. Annagasse –  Annagasse

St. Johannisgasse – Johannisgasse

Grabenstraße [Asnyka] –  Liegnitzstraße –  upamiętniające bitwę z Mongołami w 1241 r.

Polizeistraße [Siemiradzkiego] –  Askanierstraße

Präsidiumstraße [Szlak] –  Büttnerstraße –  Hieronymus Büttner, 15 wieczny drukarz

Matejko-Platz –  Lukas Cranach-Platz

Ziele [Padarewskiego] –  Klöper-Zielle

Krakauer Park –  Horst-Wessel-Park

Westring –  Hermann-Göring-Ring

Wehrmachtstraße – Wehrmachtsring

Ostring Gertrudy [Westerplatte] –  Burgring

Außenring –  Bismarckring

Propozycje te odrzucono i nigdy nie weszły w życie. Jedne z nich dotyczyły nazwisk żyjących dygnitarzy niemieckich jak Goeringa, lub nieżyjących ale prawie współczesnych jak Bismarcka. Inne były wyrazem sprzeciwu narodowego socjalisty wobec religii katolickiej – wyeliminowanie określenia „święty” przy imionach lub ulicy Klasztornej. Nie podobała mu się również ulica Policyjna, Prezydialna, Wehrmachtu i Kasyna (w sensie stołówka służb mundurowych) – pewnie z powodu ich zbytniej dosłowności, bo przy nich znajdowały się te instytucje. Rażące nawet dla Niemców było nadanie Parkowi Krakowskiemu imienia Horsta Wessel.

Stadthauptmann Rudolf Pavlu – (kwiecień 1941- marzec 1943)

Tak skomentował to sam Pavlu w piśmie z 19 .07 1941 skierowanym do Wydziały Spraw Wewnętrznych, w rządzie.

W sprawie zmiany nazw ulic. Już w dniu 8 lipca br. przedłożyłem Panu, za pośrednictwem Wydziału Spraw Wewnętrznych w Biurze Starosty, nowy projekt dotyczący zmiany nazw ulic i placów w Krakowie, który nawiązuje do spotkania z gubernatorem dr Wächter. W projekcie tym zmiana nazwy obwodnicy zewnętrznej i wewnętrznej oraz ulicy Policyjnej,, o której Pan wspomniał, zostały odłożone w czasie. To odroczenie nastąpiło na bezpośrednie polecenie pana Generalnego Gubernatora. 

Wreszcie 21 sierpnia 1941 roku Rudolf Pavlu wydał ostatecznie obwieszczenie o zmianie nazw ulic. Oto ono w oryginale:

Rząd Generalnego Gubernatorstwa, Sekretariat Stanu, Wydział Gospodarczy w osobie kierownika Soeller poparł te zmiany w piśmie z 10 września 1941 r.

Pełnomocnik szefa dystryktu na miasto Kraków przesłał do Rządu Generalnego Gubernatorstwa szereg specjalnych egzemplarzy obwieszczenia z dnia 21 sierpnia 1941 r. o zmianie nazw szeregu ulic i placów w mieście Krakowie, które ukazało się już w Krakauer Zeitung w dniu 30 sierpnia 1941 r. Zwracam się z prośbą o używanie nowych nazw ulic w obiegu urzędowym w celu uniknięcia pomyłek, dotychczasowa nazwa polska może być dodana w nawiasie obok niemieckiej nazwy ulicy na okres przejściowy jednego roku.

Krakauer Begrüßung – muzyka dla Hansa Franka, której nie wolno grać

Pierwsza strona partytury

Premiera „Krakauer Begrüßung – Krakowskiego pozdrowienia” Hansa Pfitznera (opus 54) odbyła się 2 grudnia 1944 roku na zamku królewskim na Wawelu. Oficjalną premierę poprzedziło nagranie radiowe w dniu 29 listopada 1944. W studiu radiowym, podobnie jak podczas premiery, 2 grudnia 1944 r. na Wawelu orkiestrą Filharmonii Generalnego Gubernatorstwa dyrygował Hans Swarowsky. Pfitzner wspomina o nagraniu radiowym wyemitowanym po raz pierwszy na antenie „Deutschlandsender” 5 grudnia 1944 roku, które zaginęło, mówiąc o nim Willy’emu Kössel: „Być może usłyszysz tę (transmisję) pewnego dnia”.

„Krakauer Zeitung” z 5 grudnia 1944 roku szczegółowo opisała koncert piórem Gerdy Pelz

„Narastają brawa, gromkie oklaski otaczają dyrygenta – to Hans Swarowsky, główny dyrygent Filharmonii Generalnego Gubernatorstwa, który musi wielokrotnie kłaniać się publiczności. Ale bez względu na to, jak często odwraca się, by odejść, oklaski nie cichną, jest w nich coś sugerującego, od czego artyści nie mogą uciec. Tysiąc osób lub nawet więcej życzy sobie teraz samego kompozytora na tej scenie. Widzimy jego srebrnobiałą czuprynę w loży honorowej i nie spoczniemy, dopóki nie podziękujemy mu osobiście, staremu mistrzowi i strażnikowi wielkiej niemieckiej tradycji kultury, który ma teraz 76 lat. „

Hans Pfitzner

[Wreszcie Pfitzner] „Wchodzi na podium, kłania się, i z uśmiechem dziękuje za tak wiele życzliwych uczuć. Czy siła pragnień przyniesie jeszcze większe spełnienie niż to, które zostało już jasno sformułowane w wyobraźni? A może co innego skłoniło mistrza do tego, by samemu przejąć pałeczkę i niejako ponownie przekazać krakowianom „Krakowskie Pozdrowienie”? W ciągu kilku sekund, w których stoi on przed podium, na którym niezauważenie leży zatrzaśnięta partytura, skupiony i wyprężony, jakby przerastał samego siebie, na sali wzrasta napięcie w tej wyczekującej ciszy, która wypełnia się tym pulsującym podnieceniem, zapowiadając coś wyjątkowego. Niewielkim energicznym szarpnięciem opuszcza batutę, a każde kolejne takty są wyraźne i ostre. Kontury znaków dyrygenckich można odczytać z jego ruchu. Przy tak dużej precyzji rytmicznej nie ma tu nudnego, odrętwiałego taktu. Więc każdy muzyk orkiestry nie może zrobić nic innego, jak tylko reagować tak samo rytmicznie, a silna koncentracja powoduje również wzrost jakości gry. Genialny muzyk jest na podium, swoboda wielkiej osobowości porywa orkiestrę do wspaniałego wykonania. W nieco ponad sześć minut, które trwa muzyka, utalentowany kompozytor otwiera drzwi do świata radosnej harmonii. „

Gerda Pelz dalej tak opisuje słowami tę muzykę. „Fanfarowe wezwanie na początku utworu jest jak oficjalne powitanie, przyjazny, zapraszający gest, z którym witający powinien niezwłocznie zwrócić się do każdego nieznajomego. Jest coś świątecznego, majestatycznego w dużym, ale zróżnicowanym brzmieniu zręcznie używanych instrumentów dętych blaszanych. Muzyka zachowuje blask piękna nawet wtedy, gdy inne instrumenty wypowiadają swoje pozdrowienia. Tematy są chwytliwe i proste, dźwięk smyczków ma siłę i pełnię. Bardzo delikatny Polonez, wpleciony jako część środkowa, wydaje się być muzycznym prezentem dla gospodarzy w tym hojnym muzycznym powitaniu, w którym igra powiew lokalności charakterystycznej dla tego kraju. „

Recenzentka odnotowuje uśmiech Hansa Pfitznera stojącego na podium. Hans Pfitzner tak skomentował go swojemu biografowi Walterowi Abendroth: „Zewnętrzny sukces i ogólna ocena są, wbrew oczekiwaniom, niemal przesadzone. Rozśmiesza mnie myśl, że moje najlepsze, najwyższe i najgłębsze dzieła były obrażane, wyśmiewane, pomijane przez lata, przez dziesięciolecia, a teraz takie drobiazgi jak „Krakauer Begrüßung” są przesadnie chwalone i przyjmowane z otwartymi ramionami…”

Dyrygent Alfred Gillessen, który był obecny na premierze jako uczestnik widowni, relacjonuje krótką pogawędkę z Pfitznerem, śpiewaczką Clarą Ebers i Hansem Frankiem następnego dnia. Przy tej okazji Hans Frank opowiadał żydowskie dowcipy, „w których Żydzi zawsze wypadali dobrze, a Partia źle”. „

Zdjęcie pochodzi z MITTEILUNGEN DER HANS PFITZNER GESELLSCHAFT, ale jest błędnie podpisane. W rzeczywistości Pfitzner jego żona i Frank zwiedzają wystawę obrazów w 1942 roku.

Gillessen zauważa ledwo tłumiony „niepokój” u Generalnego Gubernatora w obliczu zbliżającego się frontu rosyjskiego i relacjonuje ich dialog w tym kontekście: „Kiedy Gubernator Generalny z rezygnacją powiedział: ‚Właściwie to miał pan napisać dla nas muzykę żałobną, a-moll’, Pfitzner odparł: ‚Nie, w g(e)moll’.

W liście do Willy’ego Kössel z 2 lutego 1945 roku Hans Pfitzner donosi o zamówionym utworze, muzyce uroczystej dla Wawelu: „Mój op. 54 nosi tytuł ‚Krakauer Begrüßung’ i został napisany na prośbę generalnego gubernatora, szybko ,wytrząśnięty z rękawa’ w pokoju hotelowym”.

Kompozycja Pfitznera rozpoczyna się od uroczystych brzmień instrumentów dętych w tonacji B-dur. Fanfary kojarzą się z miejscem premiery, zamkiem królewskim. Przypominają one muzykę okolicznościową Pfitznera do „Käthchen von Heilbronn” Heinricha von Kleista. Rytmiczny temat początkowy obu trąbek, brzmiący unisono, został zinterpretowany, nie bez powodu, jako „mówiący motyw muzyczny”, jako umuzycznienie frazy „Eccola… Basta”. Motyw „Eccolabasta” trąbek solowych, a następnie obu trąbek brzmi jednak niemal niepokojąco także w pełnej wdzięku części środkowej utworu, wykonywanej przez smyczki „w umiarkowanym tempie poloneza”: w szkicu część ta nosi tytuł „Polonez”. Hans Pfitzner wybrał zatem formę muzyczną, która przez długi czas była nawet zakazana w Generalnym Gubernatorstwie. Jest oczywiste, że fakt ten wzbudził entuzjazm wśród głównie polskich artystów i słuchaczy.

Ta kompozycja dla Krakowa – zgodnie z „założeniem” Waltera Kellera, została prawdopodobnie „zainspirowana” przez Rudolfa Hindemitha, a następnie specjalnie zamówiona przez Hansa Franka. Pfitzner najwyraźniej przez jakiś czas zmagał się z ostatecznym tytułem swojej kompozycji, która została ukończona w Wiedniu 28 października 1944 roku. Rękopis muzyki nosi tytuł „Krakauer Festmusik”, współczesny świadek premiery nazywa ją „Krakauer Burgmusik”, nota programowa premiery nie zachowała się, ale w swojej recenzji Gerda Pelz poprawnie nazywa kompozycję „Krakauer Begrüßung”. Mówi się, że po wojnie Pfitzner zamierzał nadać mu tytuł „Festliche Begrüßung”, aby mógł być opublikowany.

Na partyturze zaraz za umieszczonym tytułem utworu znajduje się słowo Eccolabasta! Pasierbica Pfitznera, Annelore Habs, pamięta, że Frank ofiarował kompozytorowi sporo butelek szlachetnego czerwonego wina.  Podobno ofiarował kompozytorowi te prezenty podczas otwierania bagażnika pojazdu z okrzykiem „Eccola basta! ” to cytat z opery w stylu weryzmu autorstwa jednego ze współczesnych Pfitznera. Ponieważ było to ulubione powiedzenie Franka,. Eccolabasta” jest dedykacją dla Franka w sensie przenośnym. Jednocześnie echo frazy Franka wyraża wdzięczność kompozytora za darowane specjały: Tak jak Frank otworzył swój bagażnik i wypowiedział „Eccolabasta”, tak Pfitzner dedykuje mu swój kompozytorski rewanż tym samym zwrotem.

Druga scena pierwszego aktu opery Adriana Lecouvreur Francesco Cilei, której premiera odbyła się w Mediolanie w 1902 roku, kończy się słowami „Eccola Basta” („Tam jest. Cicho już!”), bez akompaniamentu orkiestry. Opera Francesco Cilei, która była często wystawiana na całym świecie, zwłaszcza w latach trzydziestych, została wystawiona w języku niemieckim w Deutsches Opernhaus Berlin w 1938 roku; Frank zapoznał się z tą operą najpóźniej przy tej okazji. Oto ten fragment w 7 minucie nagrania –

Nie zachowały się żadne komentarze na temat opery Cilei od Pfitznera, ale dla Franka ta weryzująca fabuła operowa o powiązaniach sztuki i wojny oraz o pozamałżeńskich amorach generała współgrała z jego sytuacja życiową. Poza librettem opery połączenie słów „eccola” i „basta” jest rzadkością w języku włoskim. Są to dwa niezależne wtrącenia, które zostały przypadkowo, użyte jeden po drugim w tej kolejności. To Hans Frank jako pierwszy połączył te dwa wyrażenia i stworzył z nich jedno stałe wyrażenie dla siebie. Według jego syna Niklasa, „Eccolabasta” było „stałym zwrotem Franka, które mój ojciec lubił często używać, zwłaszcza w obecności kobiet”.

Relacja Pfitznera z Frankiem rozpoczęła się od konfliktu. W 1933 r. dwa utwory Pfitznera miały zostać wykonane pod jego dyrekcją z okazji Dnia Prawnika w Lipsku. Zostały one odwołane w krótkim czasie; być może teksty Eichendorffa z ich odniesieniem do Boga nie przypadły do gustu narodowym socjalistom; być może wrogość Hitlera wobec Pfitznera, którą zachował od pierwszej (i jedynej) rozmowy w 1923 roku, stała się tutaj widoczna. Frank, ówczesny minister sprawiedliwości, otrzymał od Pfitznera gorzki list z końcową puentą: „Nie wiadomo, jak długo potrwa ‚Trzecia Rzesza’, ale wiem, że moje dzieła będą trwać zgodnie z odwiecznym prawem”. Związek skończył się, zanim jeszcze się zaczął.

Osiem lat później Frank stał się mecenasem sztuki, i nawiązał kontakt z najwyższymi sferami życia kulturalnego w „Rzeszy”, w tym z Richardem Straussem i Hansem Pfitznerem. W założonym 1 października 1940 r. krakowskim Teatrze Państwowym (Teatr im. J.Słowackiego) Generalny Gubernator wystawił operę Pfitznera „Das Chrístelflein” i wielokrotnie zapraszał kompozytora, któremu bardzo zależało również na krakowskiej inscenizacji opery „Das Herz”, do koncertowania jako pianista i dyrygent w Generalnym Gubernatorstwie. Pfitzner odpowiedział na to zaproszenie i przyjechał do Krakowa jako gościnny dyrygent w listopadzie 1942 roku oraz ponownie w lipcu i listopadzie 1944 roku. Pfitzner chętnie przyjmował prezenty od Franka. Na Wawelu i w swoim pałacu w Krzeszowicach Frank pokazywał się jako bardzo hojny gospodarz. Dla zbliżenia Pfitznera z Frankiem decydujące znaczenie miało to, że Frank występował jako strażnik prawa w przemówieniach na niemieckich uniwersytetach i wzywał do przestrzegania prawa przez władze polityczne w 1942 roku. Może Pfitzner widział jedynie jego maskę mecenasa kultury i świadomego sztuki darczyńcy, który pozwolił mu się przyjechać wagonem salonowym i zamieszkać na krakowskim Wawelu, który zachwycał go próbnymi wykonaniami jego utworów i honorował przemówieniami i laurami. O atmosferze izolacji od wojny, w jakiej żyli goście Franka w czasie wykonywania Krakowskiego pozdrowienia, świadczy wzmianka jego żony – Mali Pfitzner w liście z 30.11.1944 r. z Krakowa (Zamek) „: „Znowu jesteśmy gośćmi w Krakowie Generalnego Gubernatora na jego nieprawdopodobnej wyspie pokoju z niespokojnym nasłuchiwaniem w Rzeszy…]. Świadectwem tego jaka atmosfera panowała u Hansa Franka w pałacu w Krzeszowicach jest felieton z Krakauer Zeitung napisany przez Maxa Geisenheyner (1884-1961). Od 1937 r. pracował on jako krytyk teatralny dla Frankfurter Zeitung w Berlinie; według Carla Zuckmayera dorównywał nazistom w „pompatyczności i rozmytym stylu.” W marcu 1944 r. wygłosił „bojowy” wykład w Instytucie Niemieckiej Pracy na Wschodzie w Krakowie.

Hans Pfitzner w Krakowie – Pewien wieczorek muzyczny

9 lipiec1944

Kiedy sławny kompozytor, pomimo swoich siedemdziesięciu pięciu lat mistrzowsko, oryginalnie, pewnie kroczy do fortepianu, aby zagrać coś dla kilku gości zebranych w saloniku muzycznym pięknego małego zamku tuż pod Krakowem [Krzeszowice], to będzie to coś więcej niż tylko przyjacielska przysługa, powiedziałem sobie, gdy Pfitzner usiadł przy fortepianie wczesnym wieczorem. Publiczność zebrała się w pewnej odległości od niego w rogu dużego, ozdobnego pokoju, wokół okrągłego stołu, na którym paliła się wysoka, wąska świeca. Szaroniebieski półmrok wypełniał pokój. Białe zasłony we wnęce okiennej, gdzie stał fortepian, przypominały delikatne, starannie ułożone chmury otaczające małego, siwowłosego mężczyznę.

Siedział w swoim jasnym letnim garniturze, nieco pochylony, a skąpe światło wpadające przez okna muskało jego niesforny, srebrzysty kosmyk włosów, wysokie czoło i mocny, zdecydowany nos. Zastanawiał się przez chwilę. Potem zagrał. Z pamięci. Kilka swych pięknych krótkich kompozycji. Nic nie odpowiedział, gdy poproszono go o powtórzenie jednego z utworów, zatytułowanego „Melodie” , ponieważ utwór wcześniej nieznany słuchaczowi dopiero po ponownym usłyszeniu zapada w pamięć. To jest jak poznawanie człowieka. Jeśli wyczuwa się w nim coś istotnego, chce się go natychmiast spotkać ponownie, a nawet zatrzymać przy sobie. Pfitzner skinął głową i powtórzył utwór. Melodyjne nuty zapadły mi w pamięć tak mocno, że teraz noszę w sobie istotę tego krótkiego utworu, mimo że nie potrafiłem ich zaśpiewać ani zagwizdać.

Postać Pfitznera w okiennej wnęce stawała się coraz bardziej konturem, w miarę jak kontynuował on swoją grę. Za nim w parku, wśród wysokich drzew pojawiła się błyskawica. Rozległ się odległy grzmot. Następnie, zainspirowany obecnością gospodarza tego pałacu, jego gości, pięknem domu i jego parkowego otoczenia, zagrał utwory Roberta Schumanna z poezją Eichendorffa. Najpierw recytował wersy z pamięci, z ręką na czole, z zamkniętymi oczami, – mówił je bez artystycznego akcentowania niskim, nabożnym głosem, a potem śpiewał je z pamięci, akompaniując sobie. W głosie była tylko nuta, ale było to tak, jakby duch tej muzyki unosił się po pokoju, jakby objawiał się czyściej, jaśniej, wyraźniej niż w kunsztownym śpiewie dobywającym się z pełnej powietrza, dobrze wyćwiczonej piersi śpiewaka. Pomyślałem sobie, że Schumann na pewno nucił i szeptał te melodie przy fortepianie podczas komponowania, i że w ten sposób znaleźliśmy się blisko jego twórczego porannego snu, kiedy te pieśni po raz pierwszy w nim zabrzmiały. Przed instrumentem siedział przecież nie byle kto, ale człowiek z pokrewną i współbrzmiącą duszą, obu -Schumanna i Eichendorffa.

Potęga muzyki ujawniła się w partii fortepianu, głos był tylko delikatnym akompaniamentem. W basach słychać było szum lasu, potężny ryk, jakby zwiastujący burzę. Były delikatne wiatry, nawoływania ptaków, błyszczące strumienie, wschód słońca, delikatne światło księżyca. A tęskny ludzki głos unosił się miękko nad tym wszystkim, jak echo pieśni, która mówi: „A moja dusza rozpostarła szeroko skrzydła, przeleciała przez ciche krainy – jakby leciała do domu”. Gospodarz [Hans Frank] i jego goście nie pozwolili już mistrzowi odejść. Hans Pfitzner musiał zagrać akordy z niektórych swoich wielkich dzieł operowych, z opery „Palestrina”, z opery „Das Herz”, która być może pewnego dnia zostanie wystawiona w krakowskim Teatrze Państwowym.

Następnie, gronu zebranemu  wokół okrągłego stołu, musiał opowiedzieć o swoim walecznym życiu. Rozmowa była pełna ostrych, trafnych, kąśliwych i dowcipnych uwag. Opowiadał ten, co musiał walczyć przez dziesięciolecia, aby nie pozostać na placu boju, ten, który wiedział, jak się bronić i choć pokryty bliznami, pozostał zwycięzcą. Ten, który zwrócił się do wszystkiego, co prawdziwe i źródłowe od wewnątrz, proste i znaczące, i pozostał całkowicie sobą, pomimo wszystkich tych „Widrionen”. W liście do niego [Detlev von] Liliencron opisał kiedyś w ten sposób swoich przeciwników, którzy wielokrotnie nazywali Pfitznera surowym ascetą lub używali innych ozdobnych epitetów, by go opisać.

To „pozostawanie przy tym do czego jest się powołanym” odcisnęło się na jego twarzy. Długie siwe włosy, spiętrzone wysoko nad czołem, zdają się burzliwie powiewać, gdy oburza się – nie tylko przeciwko niesprawiedliwości, której sam doświadczył. Przeszkadza mu również to, że ludzie, których ceni, zostali źle ocenieni. Jest zwolennikiem dialogu na takie tematy. Bez względu na to, ile osób jest wokół niego, chce przemyśleć każdą myśl do końca, doprowadzić każdą rozpoczętą rozmowę do końca i atakuje jak szaleniec Berserk, gdy rozmowa o charakterze towarzyskim próbuje mu w tym przeszkodzić. Jest młody, bardzo młody, ten człowiek, który właśnie skończył siedemdziesiąt pięć lat. Nigdy nie męczy go rozmowa o muzyce, ale opowiada nie tylko o swojej, i bynajmniej nie tylko o muzyce.

Z jaką pasją wychwalał Gottfrieda Augusta Bürgera, liryka i balladzistę, i sprzeciwiał się wpływowym obywatelom Weimaru, którzy źle ocenili Kleista i Bürgera, chwytając za broń przeciwko historykom literatury, którzy ośmielili się zaatakować jego ulubionego Bürgera moralnie upiększonymi frazesami o zmarnowanym życiu. Panowie, porażeni błyskiem gniewu w jego szarych oczach, leżeli na ziemi dziesiątkami. A on, „surowy asceta”, wypił niejeden mocny łyk wina.

Jak jego oczy świeciły za silnymi szkłami okularów, gdy opróżniając kielich, zwrócił twarz w stronę jednego ze swych słuchaczy w namiętnym przemówieniu. Za tymi szkłami są prawdziwe morskie oczy. Wąskie policzki czerwienieją. Siedząc przed tym pejzażem twarzy, chciałoby się być wielkim malarzem, by uchwycić ją w takim momencie ekscytacji i zdaję sobie sprawę, że nawet najlepsze fotografie mogą zawieść.

Leżąc w łóżku, myślałem, że chwile takie jak te, które właśnie spędziłem, były małymi darami niebios, spuszczonymi pośród piekielnych oparów naszych dni, w nasze gorzkie smutki i dławiące bóle, w nasz mroczny bunt i w niezachwianą nadzieję, którą daje każde ziarno woli i uczucia. Ale powiedziałem sobie również, że takie kwietne płatki z innego świata nie mogłyby tak delikatnie, cicho i chłodno opadać na moją pierś, gdyby nie było tego tego właśnie świata. Gdyby moich myśli nie nawiedzała nędzna procesja zniszczonych rzędów domów, dym pożarów, które niedawno zmieniły lipcowy letni dzień w głęboką zimową ciemność w moim rodzinnym mieście.

A teraz słuchano, w całkowitym skupieniu, gry Hansa Pfitznera. Piękna, choć przypadkowa harmonia Pfitzner-Schumann-Eichendorff wzmocniła u tego niewielkiego grona słuchaczy zdrowy, głęboki sens życia. Takie było głębsze znaczenie owych chwil, a ja cieszyłem się, że mieszkańcy Krakowa będą mogli w nadchodzących dniach w piękny, choć inny sposób, uczestniczyć w twórczości i występach mistrza.

W felietonie tym wyczuwam pewien rodzaj dekadencji. Zebrani czują się jeszcze bezpieczni u Franka w Krzeszowicach, choć ich domy w ojczyźnie leżą w gruzach i wiedzą, że to już koniec marzeń o potędze. Za chwilę armia radziecka zapędzi Wehrmacht za Wisłę, wybuchnie powstanie w Warszawie, a urzędnicy Niemieccy będą uciekać w popłochu z Krakowa.

Hans Pfitzner koncertuje dla rannych żołnierzy w Krakowie w lipcu 1944 roku ze śpiewakiem Jozefem Lex
Hans Pfitzner dyryguje orkiestrą Filharmonii GG w Staatsteather GG (Teatr im. J.Słowackiego) 12 lipca 1944

Również wielu innych intelektualistów, wśród nich między innymi Gerhart Hauptmann i Richard Strauss nie omieszkali odpowiedzieć na zaproszenia Franka; podobnie jak Pfitzner, Strauss zadedykował Generalnemu Gubernatorowi niewielki utwór, ale w przeciwieństwie do Pfitznera był to wiersz na cześć jego „drogiego przyjaciela ministra Franka”.

„Kto kroczy elegancko i dostojnie tak,

To nasz przyjaciel, minister Frank,

niczym Lohengrin zesłany przez Boga,

Oddalił on od nas to co niosła trwoga.

Więc głoszę po tysiąckroć chwałę mu

Drogiemu ministrowi Frankowi naszemu.”

Plitzner wysłał Frankowi telegram do więzienia w Norymberdze z pozdrowieniami, w którym napisał: „Proszę przyjąć to serdeczne pozdrowienie jako znak solidarności nawet w trudnych czasach. Z poważaniem, dr Hans Pfitzner”.

2 listopada 1945 roku kompozytor napisał do swojego wydawcy Johannesa Oertel: „Druk op. 52, 53 i 54 jest prawdopodobnie na razie wykluczony „. Wyraźnie odnosi się to do warunków ekonomicznych po II wojnie światowej, ale także wyraźnie sugeruje, że kompozytor chciałby opublikować te kompozycje.

Ponieważ właściciel monachijskiego wydawnictwa muzycznego Johannes Oertel, Ruprecht Bauriedl, najwyraźniej obawiał się, że reputacja jego wydawnictwa lub Pfitznera zostanie zniweczona przez tę publikację”, jedyna całkowicie zachowana kopia rękopisu opusu 54 Hansa Pfitznera leżała zamknięta „w sejfie” przez dziesięciolecia. Uznano za nierozsądne publikowanie dzieła, którego dedykacja łączyła się z Hansem Frankiem, Generalnym Gubernatorem Polski; po tym jak Frank został uznany za winnego zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości w procesie norymberskim i stracony w 1946 roku.

Już na początku lat 80. właściciel i dyrektor Oertel Musikverlag, Ruprecht Bauriedl, zezwolił poszczególnym członkom Prezydium na przestudiowanie partytury op. 54. Byli oni w stanie stwierdzić, że najbardziej kontrowersyjna kompozycja Pfitznera w żaden sposób nie gloryfikuje niemieckiego panowania nad Polską, a wręcz przeciwnie – zawarty jest w niej polonez. Niezwykle długo to trwało i to dzięki wytrwałym wysiłkom Towarzystwa Hansa Pfitznera jedyny wciąż niewydany utwór Pfitznera opatrzony numerem opusowym, złowieszczy „Krakauer Begrüßung” op. 54 na orkiestrę, ukazał się wreszcie drukiem (Ries & Erler, Berlin).

Napisałem na podstawie: Rolf Tybout – Gedanken zur Veröffentlichung von Pfitzners Krakauer Begrüßung op. 54 – MITTEILUNGEN DER HANS PFITZNER GESELLSCHAFT, Neue Folge, Heft 74, 2014,

Johann Peter Vogel – Geschenke eines Chamäleons – Hans Pfitzner und Hans Frank: Zum Erscheinen des Orchesterwerks „Krakauer Begrüßung“ – JUNGE FREIHEIT Verlag GmbH & Co.  49/13 / 29. November 2013
Hans Pfitzner (1869-1949) Krakauer Begrüßung op. 54 für Orchester Herausgegeben von Peter P Pachl – Partitur RIES und ERLER – BERLIN – Krakauer Begrüßung – Eccolabasta! – Vorwort des Herausgebers

W nieco karykaturalnej, choć dramaturgicznie bardziej porywającej formie przedstawiono powstanie tego utworu w słuchowisku Filharmonii Krakowskiej. Może raczej warto było ją tam zagrać ?

Niemieckie Biuro Podróży w Krakowie w 1940 r.

Znów Biuro podróży w Krakowie

Ułatwione podróżowanie od 22 lipca 1940

gff. Kraków 21 lipca 1940

22 lipca zostanie otwarty w Krakowie oddział Środkowoeuropejskiego Biura Podróży (Das Mitteleuropäische Reisebüro MER), po tym jak na początku tego miesiąca otwarto taki oddział w Warszawie. Te dwa oddziały zastąpiły dawne polskie biuro podróży Orbis, którego powiernikiem zostało MER.

Krakowskie biuro ORBIS przed wojną.

Wraz z powstaniem oddziału MER w Krakowie, mieszkańcy stolicy Generalnego Gubernatorstwa skorzystają z licznych ułatwień w obsłudze podróży, których wcześniej brakowało. Biuro zajmuje się zakupem biletów na przewozy w Generalnym Gubernatorstwie oraz wystawianiem biletów na przejazdy do i w obrębie Rzeszy. Podczas gdy większość ulg taryfowych w Niemczech wciąż jeszcze nie obowiązuje, Niemcy w Generalnym Gubernatorstwie mają dostęp do biletów powrotnych w niedziele i biletów wycieczkowych z 50% zniżką, a także biletów wakacyjnych z 33,33% zniżką.  Ponadto biuro oddziału jest odpowiedzialne za dystrybucję miejsc sypialnych w  wagonach sypialnych pięciu pociągów kursujących z Krakowa do Berlina, Wiednia, Pragi i Warszawy. Biuro organizuje również czeki podróżne i akredytywy podróżne na podróże na Słowację, pod warunkiem uzyskania odpowiedniego zezwolenia walutowego.

Biuro oddziału widzi swoje szczególne zadanie w zwiększaniu ruchu turystycznego w Generalnym Gubernatorstwie. W związku z tym ściśle współpracuje z uzdrowiskami i sanatoriami Generalnego Gubernatorstwa, ale także z towarzystwami turystycznymi Rzeszy. Mamy nadzieje ze w przyszłości, będzie w stanie organizować wyjazdy studyjne i wycieczki zorganizowane. Biuro będzie również pracować nad ponownym podłączeniem Krakowa do sieci transportu lotniczego, który jest pilnie potrzebny w stolicy Generalnego Gubernatorstwa. Wreszcie, biuro zajmie się również uzyskaniem koncesji na prowadzenie działalności emigracyjnej. Oddział warszawski wykonuje te same zadania dla Warszawy i północnej części Generalnego Gubernatorstwa.

W literaturze powięconej ORBIS stwierdzono, że podczas okupacji przestało ono istnieć – co nie do konca jest prawdą, bo kontynuowało działalność pod marką MER. Dlatego po wojnie ORBIS mógł szybko podjąć działalność jako firma państwowa. Ciekawym wątkiem tej działalności było organizowanie transportów robotników przymusowych do Rzeszy, a nawet transportów Żydów z Europy Zachodniej do Auschwitz. Nie jest dla mnie jasne, dlaczego w tym celu używano biura podróży. Możliwe, że grały tu rolę względy ekonomiczne. Biuro turystyczne podczas wojny, a zwłaszcza w drugiej jej fazie nie mogło organizować wczasów rodzinnych, gdyż mężczyźni byli w wojsku, a kobiety musiały same zajmować się rodziną. Wykorzystywano więc struktuty biurowo-organizacyjne do celów wojennych, a właściwie eksterminacyjnych.

Z Krakowa organizowano wyjazdy i turnusy wypoczynkowe do Zakopanego, Rabki i Krynicy. Tam niemieccy kolonizatorzy spotykali swoich ziomków: żołnierzy leczących frontowe rany, robotników z zakładów zbrojeniowych Rzeszy kurujących przewlekłe choroby i dzieci wywiezione z bombardowanych przez aliantów miast. Oto ich wspomnienia Krakauer Zeitung 20, 23, 28 grudnia 1941 – Krakowskie biuro Związku Turystycznego promuje kurorty górskie wspierając wysiłek wojenny

Niemiecka wojenna turystyka w Krakowie i jego okolicach – działalność Związku Turystycznego Generalnego Gubernatorstwa

Pierwsza niemiecka zima w Krakowie 1939/1940

Pozdrowienia dla Krakowa

Na ostatnich kilometrach do Krakowa odlicza się minuty do celu. Nowy cel podróży sprawia, że zapomina się o wszystkich trudach długiej podróży: Kraków, dworzec główny, wysiadka! Tylko dlaczego nikt tak nie woła, to przecież takie przyjemne, gdy inni też potwierdzają, że ta proza podróżowania – w wojenną zimę 1940 roku na pewno nie należąca do najprzyjemniejszych rzeczy w życiu – została zakończona.

Przywiozłem coś z tej podróży. To wielka peleryna, peleryna miłości. Ukrywa ona przed naszymi oczami to, co jest zbyt polskie, co nas ani nie cieszy, ani nie interesuje. Drogi przyjacielu, jeśli jesteś nowy w tym mieście, zrób to samo: podnieś wzrok znad ulicy, spójrz w górę na krenelaże starych murów, na wieże, a będziesz pod urokiem tego wyjątkowego Krakowa, w którym, niejako jako symbol jego misji, Europa Środkowa i Wschodnia harmonijnie zrosły się w naszych czasach, tak jak przed wiekami.

Przywożę pozdrowienia z Norymbergi.  Św. Sebald i św. Wawrzyniec kłaniają się nisko przed kościołem Mariackim i katedrą na Zamku w Krakowie.  Peter Vischer i Veit Stoß, najwięksi norymberscy mistrzowie, przyczynili się tam, jak i tutaj, do nieprzemijającej sławy,  Niemczyzny.  Z pewnością duchowe więzy łączące Kraków ze starą Norymbergą nie są jedynymi, które sięgają z Rzeszy na Wschód. Liczne domy patrycjuszy w starym Krakowie również świadczą o kunszcie, potędze i prestiżu Niemców. Ale więź, która została stworzona przez Petera Vischer i Veita Stoß i dzięki której stworzyli związek między skarbnicą Rzeszy a królewskim miastem nad Wisłą, jest prawdopodobnie najpiękniejsza ze wszystkich.

Co z tego, że same dzieła, że kościół św. Sabalda, Chrystus na krzyżu św. Wawrzyńca czy ołtarz mariacki zostały na moment wyjęte spod niszczącego ramienia boga wojny. Duch niemieckich mistrzów żyje w miastach ich pracy, a więc także w Krakowie.

Pot naszych rąk na tej ziemi i w tych murach, artystyczna praca wielkich Niemców, wydawały się przez pewien czas bez znaczenia i bezużyteczne. Teraz, po wielu, wielu latach, już u kresu nadziei, na w pełni przygotowanej glebie wykiełkował owoc, tak duży i tak dobry, że ogrodnik mógłby się nim cieszyć. Jeszcze kilka miesięcy temu musiałbym z tęsknotą przekazać pozdrowienia z Norymbergi, ale dziś robię to z radością. e-e-e

Po drugiej stronie Wisły

Lód ma prawie metr grubości, więc ciężkie wozy mogłyby łatwo przejechać bez korzystania z mostu. Ale brzegi Wisły opadają tu stromą krzywizną, tak że nie wydaje się wskazane, aby wozy konne pokonywały taką drogę i oszczędzały sobie długich objazdów przez mosty. Jednakże piesi przychodzą chętnie tam i z powrotem. Wydeptali już solidne ścieżki przez głęboki po kostki śnieg. W białej mgle wczesnego poranka dostrzegamy dwie żałosne łodzie zamarznięte na dobre. Dzieci bawią się jeżdżąc na łyżwach na niewielkiej, wyczyszczonej powierzchni lodu. Ich wesoły śmiech pochłania mgła. Ciemne wrony szybują cicho jak duchy nad skarpami lub siedzą jak ptaki szubieniczne na szerokich burtach łodzi.

Tam, na drugim brzegu, Kraków wydaje się kończyć. Jednak jest tam dzielnica miejska, ale nie zasługuje ona na swoją nazwę – to przedmieścia w najbrzydszym tego słowa znaczeniu. Nowoczesne niskie budynki są chaotycznie rozrzucone w tej okolicy. Pomiędzy nimi krzywe, rozklekotane chałupy, a dopełnieniem brzydkiego bałaganu jest niedawno wybudowany kościół, sztandarowy przykład polskiego braku kultury i przesadnej potrzeby uznania. 

Kościół św. Stanisława Kostki w Dębnikach podczas konsekracji w październiku 1938 roku

Jasne, że przedmieścia, są rzadko ładne, ale jeszcze rzadziej tak beznadziejne, tak pozbawione jakiegokolwiek kształtu jak tutaj. Tym bardziej w takim starym mieście o niemieckiej kulturze, jakim jest Kraków. Tu, gdzie polska wola budowania mogła wyrazić się w budowie nowoczesnego podmiejskiego Krakowa, znajdujemy tylko pustkę i podejście do budowania pod wpływem tendencji żydowskich, o ile w ogóle można jeszcze mówić o jakimkolwiek podejściu.

Widok na Dębniki w 1938 roku. Z prawej most Dębnicki.

Ale krajobraz jest miłosierny, i sięga daleko aż do Wisły. A pod śniegiem leżą pola i łąki wśród śladów ludzkiej arogancji i niekompetencji.  Aby odkryć Kraków po drugiej stronie Wisły, przekroczyliśmy rzekę. Kraków w historycznym znaczeniu tego słowa, inspirowany twórczą wolą kultury, jaki znamy my, Niemcy, nie istnieje po drugiej stronie Wisły.

Nasz wzrok wędruje więc wstecz. W porannej mgle Zamek wita nas niczym dumna twierdza, a za nim wznosi się wiele wież niezliczonych kościołów. Z powodu mgły  możemy tylko domyślać się starych wąskich uliczek z ukrytym między nimi pięknem. Ale same wieże są wspaniałym obrazem niemieckiej kreatywności kulturowej z przeszłości. To jest właśnie niemiecki Kraków! E.S.

Zimowy dzień w Krakowie

śnieg skrzypi

Na Rynku Głównym, wokół Sukiennic i za straganami, stały opatulone postacie w dziwnie łaciatych ubraniach. Na tle ciemnych futer wyróżniają się białe plamy. Kiedy przyjrzeć się bliżej, te plamy okazują się plamami szronu, zamarzniętymi niezliczonymi włoskami futra. To nie do końca prawda, że postacie te stoją. Opatuleni mężczyźni i kobiety wykonują dziwne tańce prawie w miejscu, podrygując i tupiąc. Krzyżują ramiona, potrząsają głowami i nadymają policzki. Twardy jak skała zmrożony śnieg zapada się pod ich butami z cholewami.  Przy 30° poniżej zera nawet śnieg zaczyna skrzypieć.

Sukiennice, kościół Mariacki i domy na Rynku Głównym w śnieżnych czapkach obserwują te dziwne ruchy na wpół zamarzniętych przechodni, spod łzawiących oczu rzucają współczujące spojrzenia na gimnastyków: mały poranny pojedynek z ponadwymiarowym mrozem, który zaskoczył nas w zeszłym tygodniu.

Różnica: 60 stopni

Żołnierz siedzący dziś przy naszym stoliku w restauracji myślał głośno: kiedy 6 września wmaszerował z towarzyszami do Krakowa, słońce grzało na niebie, a kurz przykrywał domy i ulice niczym płaszcz. Choć żołnierz nie miał wtedy czasu na sprawdzenie termometru, mógł się domyślić, że było dobre 30 stopni. W tym tygodniu wystarczy spojrzeć na zmarznięte twarze ludzi mrużących oczy przechodząc przez obrotowe drzwi, których uszy mienią się wszystkimi kolorami, od najdelikatniejszej bieli do największego szkarłatu, by przyznać, że przybyli z 30-stopniowego mrozu. 30 stopni ciepła i 30 stopni zimna daje różnicę 60 stopni, jak obliczył żołnierz.

Mała atrakcja przy orzeszku

Park na końcu ulicy Karmelickiej ma swoją małą atrakcję. W bezlistnych drzewach mieszkają dwie wiewiórki, które już wczesnym rankiem w te zimne dni siedzą przy drodze, czekając na dobrowolne dokarmianie. Ale nawet jeśli chcesz je zawołać – łagodny przechodniu – na kaszel, podążają za normalnymi środkowoeuropejskimi odgłosami. Wcale nie muszą to być polskie syczące dźwięki.

Następnie wskakują wielkimi skokami na ramię karmiącego i wykłócają się o każdy orzech. Żują jedzenie z większym zapałem niż nawet bardzo spieszący się ludzie, wyłuskują orzechy ze skorupek i są tak oddane jedzeniu, że nie patrzą ani w lewo, ani w prawo. Dopiero gdy pojawia się pies, odskakują wielkimi skokami. Czerwony, krzaczasty ogon macha jak ster. Mały cyrk, mała menażeria, wspaniałe uczucie spełnionego świadczenia, nieco psychologii zwierzęcej i 10 kroków w napięciu. Wszystko to kosztuje tylko kilka orzeszków ziemnych lub kawałków czerstwego chleba.

Wieża we mgle

W niektóre wieczory, gdy gęsta szara mgła unosi się wokół latarni ulicznych i otula ściany domów wilgotną, nieprzejrzystą watą, Rynek Główny staje się sceną z bajkowymi efektami. Żółte światła Sukiennic znajdują się jakby za mleczną szklaną ścianą. Blask lamp jest wąsko i łagodnie osadzony między tumanami mgły. Wieża kościoła Mariackiego znika z widoku na wysokości domów. Ale nad nią, prawie swobodnie unosząc się i połączona z ziemią tylko bardzo cienkimi cieniami, świeci iglica. Spaceruje się wokół budynków w zdumieniu i zachwycie, zachowując się trochę jak na scenie we śnie. Scena: średniowieczne niemieckie miasteczko. Nie dostrzega się już polskich napisów nad kolorowymi sklepikami.

Kraków w zimowej odsłonie

Ponury mróz zapanował w ostatnich dniach nie w tylko Krakowie, ale w całej Generalnym Gubernatorstwie.  Ale zimowe obrazy o promiennej jasności przybyły wraz z nimi – jak pokazuje nasze piękne ujęcie zamku – po tym, jak się rozwiały chmury śnieżne i mgła.

Kraków w szacie zimowej – Przejmujące zimno zapanowało w ostatnich dniach nie tylko w Krakowie, ale i w całym Generalnym Gubernatorstwie.

Biały czy czarny…

Bajkopisarze i przyrodnicy zgadzają się co do jednego: śnieg jest biały: ta jednomyślność musiała przekonać ludzkość o słuszności tego twierdzenia. O ile nie mieli innych doświadczeń w Krakowie.

Od kilku dni na drogach leży śnieg.  O tym, że jest to śnieg świadczy zimno i zawartość wody w materiale.  A poza tym jeżdżą po nim sanki, a sanki, jak wiadomo, jeżdżą tylko po śniegu.  Ale ten śnieg nie jest biały. Jest ziemisto-brązowo-szary, z góry do dołu, ziemisto-brązowo-szary. To spostrzeżenie jest w stanie zachwiać światem. W takim razie co najmniej 50% naszych wyobrażeń opiera się na zimie, a zima jest zimą, ponieważ śnieg jest biały. Kiedy zastanawiamy się nad tą tajemnicą, nasuwają się dwa pytania: kto barwi śnieg na ziemisto-brązowo?  Dlaczego dzieje się to akurat w Krakowie?  Fakt, że prawdopodobnie nie otrzymam odpowiedzi na te pytania, nie pozostawia innego wyboru, jak tylko uchylić kapelusza w zdumieniu. Termometr pozwala na tę czynność nawet w obliczu ciemnego śniegu.

Coś wali z dachów…

Kraków, 10 lutego 1940 r.

„Na lewo, w tę stronę! Uwaga, w lewo!” – krzyczał wczoraj funkcjonariusz uliczny NSKK na Rynku Głównym  do wszystkich przechodniów, którzy szykowali się do przejścia wąską Sławkowską w kierunku Małego Rynku. Drewniane deski blokowały prawy chodnik i połowę jezdni. Zdumieni przechodnie już mieli rozejrzeć się dookoła, by sprawdzić, czym jest tajemnicza bariera, gdy coś runęło na ziemię, rozpryskując się gwałtownie… Kilku mężczyzn zmiatało razem śnieg w ubitych, ciężkich bryłach z dachów domów.  Ostatnim pchnięciem przenieśli biały ładunek ponad krawędź dachu. Trzeba było naprawdę zablokować jedną stronę ulicy, bo szaro-biały śnieg raz po raz spadał na chodnik.  Jak w prawdziwym ogniu huraganowym, po każdym uderzeniu w powietrze wzbijały się wysokie fontanny brudu i śniegu.  Biada temu, kto dostał takim pociskiem w głowę.

Obecnie na wszystkich ulicach można zobaczyć podobne bariery z desek, pomiędzy którymi toczy się bitwa śnieżna na dachach domów.  Celem jest pozbycie się śniegu z dachów, zanim zacznie on powoli topnieć w czasie odwilży i zsyłać nieustanny opad na chodniki.

Przed niektórymi domami, których dachy nie zostały potraktowane z taką starannością przez ich właścicieli, można zobaczyć pieszych dokonujących prawdziwych wyczynowych skoków, aby ominąć uderzający z dużą siłą spadający śnieg.  Jeśli samochód przejeżdża z pełną prędkością, użytkownik ulicy może uratować się przed tym koncentrycznym podwójnym atakiem tylko poprzez śmiałe zanurkowanie do następnych bram wejściowych.  Ale i tak nie ma się co złościć, bo wszystko to oznaki nadchodzącej wiosny.

Dobry niemiecki zawiedzie cię najdalej

Krakowskie obserwacje na marginesie wydarzeń tygodnia

Pewien żołnierz właśnie przybył do Krakowa w zastępstwie. Uczestniczył już we wkroczeniu do Protektoratu i wie, jak radzić sobie z ludźmi mówiącymi w innym języku. Zna kilka słów po czesku. Wie, co znaczą w językach słowiańskich „wszystko jedno”, „piwo” i „chleb”, ale teraz będzie mógł tę wiedzę wykorzystać, bo pilnie potrzebuje cukierków na kaszel i idzie do cukiernika z dewizą: wszystko za pomocą gestów.

Kiedy cukiernik podchodzi do niego i spogląda pytająco, żołnierz zaczyna kaszleć tak mocno, że jego twarz robi się czerwona, potem uparcie mlaska językiem, tak jak mlaska się cukierkiem, kreśli rękami kwadrat, który nie jest całkiem pod kątem prostym, a na koniec unosi dziesięć palców.

Sprzedawca przygląda mu się przez chwilę z żalem, ale gdy otwiera usta, żołnierz znowu zaczyna kaszleć, krzywiąc się, pokazując splecione palce.  Powtarza się to trzy lub cztery razy, sprzedawca może tylko pokiwać głową z żalem.  Gest jest tu tak autentyczny, że wydaje się być czynnością samą w sobie.

W końcu żołnierz kończy, wyczerpany.  A ponieważ pochodzi z obszaru dialektu górnoniemieckiego, nie przyjmuje tego zrządzenia losu bez sprzeciwu, ale uderza pięścią w sklepową ladę: „Krucyfiks, dej mi bonbony na kaszel !

Proszę bardzo! mówi sprzedawca, po niemiecku i idzie do szafki. Żołnierzowi opadła szczęka.

Jestem Volksdeutschem! – mówi ze śmiechem sprzedawca.

Żołnierz zabrał ze sobą cukierki na kaszel i uświadomił sobie, że z językiem niemieckim można zajść znacznie dalej, niż się wydaje.

Kolega zaraz podejdzie

Latem można było pójść do ogrodu zoologicznego pod Krakowem, albo nad Wisłę, jeśli chciało się spotkać znajomego. Teraz całkiem przyjemnie jest przejść kilka kroków do Domu Niemieckiego. Tam wieczorem, w dni świąteczne, na pewno spotkasz ludzi, których właśnie szukasz.

7 września 1939, kiedy po raz pierwszy jedliśmy tu śniadanie – trzeba było to zrobić w 10 minut, bo Kraków był dla nas tylko małym przystankiem na trasie przemarszu – było inaczej niż dziś.  Szerokie, otwarte pomieszczenia były puste. Mogliśmy wołać ile chcieliśmy, żaden kelner się nie pojawił. Dopiero później znaleźliśmy personel lokalu zgromadzony wokół kuchennego pieca.

Dziś nie jest łatwiej ich znaleźć, ale w bardziej środkowoeuropejski sposób. Pierwszą rzeczą, jakiej nauczyli się kelnerzy, jest powiedzenie, które ich  niemieccy koledzy mają ciągle na ustach: „Kolega zaraz przyjdzie”.

Ze uwagą słuchają różnych zamówień: orzechowa, kawa zwykła, filiżanka złocistej, czarna, podwójna mokka, melanż, cappuccino i oczywiście przynoszą to samo wszystkim gościom. To akurat specjalność wszystkich kelnerów…

To, że znasz większość ludzi, którzy tu przychodzą, podkreśla fakt, że jest to radosna, przyjazna gromadka. Wszystko to czyni to miejsce niemal rodzinną kawiarnią. Dla rodziny, która składa się głównie z mężczyzn.

Dzięki temu jeżdżą lepiej

Kolega z Błękitnego Oddziału, który kieruje ruchem na Postamer Platz w Berlinie, z pewnością ma łatwiej: machnięcie odzianą w biel ręką – i wszystko idzie gładko.

Z drugiej strony, jeśli przez chwilę obserwujesz uprzejmego funkcjonariusza NSKK, który reguluje ruch przy 30 stopniach poniżej zera na jednym z głównych skrzyżowań w Krakowie, pośród kłębowiska wozów konnych, sań i groteskowych wózków ręcznych, musisz przyznać bez zastrzeżeń: ten człowiek jest wirtuozem w swojej dziedzinie, a także posiada cierpliwość, podwójnie anielską. Nie stoi on zgrabiały z zimna. Jest ruchliwy i wszędzie go pełno. Jak jeździec na nieosiodłanym rumaku śmiało skręca w środek grupy chłopów, którzy również kłusują w złym kierunku. Jest już tam, rozplątuje plątaninę i jednocześnie kieruje woźnicą, który bezradnie spogląda spod grubej futrzanej czapy, na właściwy kurs. Często na twarzach tych, którzy są w ten sposób naprowadzani na właściwy kurs, widać zdumienie – Policja bez pałek?  Do tego nie są przyzwyczajeni, nawet ze strony własnych rodaków.

Po tym, jak funkcjonariusz został zluzowany, rozgrzewa się w prawdziwym tego słowa znaczeniu przy szklance „białego piwa”. „Cóż,” mówi, „każdy początek jest trudny. Kiedy zostaliśmy tu przydzieleni, nie było prawie żadnej dyscypliny, nie mówiąc już o porządku w ruchu ulicznym, tak jak go rozumieliśmy. Wszystko było pomieszane: samochody, wozy konne, rowerzyści, piesi.  Dopóki nie zaczęliśmy ich uczyć. A dziś? Powoli się uczą. Do tego także innych rzeczy! Widzą, że możemy być równie surowi, co sprawiedliwi i dzięki temu jeżdżą lepiej!”.

W zamyśleniu zamieszał w swojej szklance z kawą. ” Tak, my Niemcy, niestety zbyt szybko zapominamy. Bory Tucholskie, Bydgoszcz, nazwy, których dźwięk wciąż budzi grozę. A jeśli, z drugiej strony, spojrzeć na obraz ulic, na lokale i kawiarnie wypełnione Polakami, to czy widać  w tym coś z zemsty, odwetu? Przypuśćmy, że naszą rolę odgrywaliby tu  „ukochani Anglicy” – patentowani czempioni humanitaryzmu – zastosowaliby swoje wypróbowane metody w taki sposób, że każdy Polak siłą rzeczy miałby poczucie uplasowania się za ostatnim Murzynem z Kongo.

Funkcjonariusz NSSK może znów stanąć na swoim rogu i z ulicznego zgiełku wyczarować bezpieczeństwo i porządek. – „Dzięki temu jeżdżą lepiej !”

Zdjęcia są własnością NAC. Tłumaczenie własne z jęz. niemieckiego następujących artykułów z Krakauer Zeitung:

Über die Weichsel – 28 Januar 1940

Mit gut Deutsch kommt man am weitesten – Krakauer Beobachtungen am Rande des Wochengeschehens – 28 Januar 1940

Sie fahren besser dabei – Krakau 23 Januar 1940

Es donnert von den Dächern… – Krakau, 10 Februar 1940

Grüße nach Krakau – 21 Februar 1940

Wintertag in Krakau – der Schnee singt – Januar 1940

Uzupełnienia już istniejących artykułów 2023

Analizuję w dalszym ciągu notatki i artykuły zamieszczone w Krakauer Zeitung. Mając obecnie daleko większą wiedzę o tamtych czasach postanowiłem uzupełniać artykuły, które zamieściłem kilka lat temu o nowo odkryte treści. Aby ułatwić stałym czytelnikom mojego bloga dotarcie do tych zmian zamieszczam w tym wpisie listę dokonanych uzupełnień:

  1. Pierwsze zniemczenie nazw ulic – dodałem notatkę ze stycznia 1940 o tabliczkach w tramwajach w języku niemieckim oraz z lutego 1940 o nadaniu ulicom nazw upamiętniających niemieckich artystów i patrycjuszy
  2. Oblicza niemieckich świąt Bożego Narodzenia w Krakowie – dodałem artykuł z 23 grudnia 1941 roku z reportażem ze Świąt Bożego Narodzenia u Policji Porządkowej z opisem niemieckich zwyczajów świątecznych dla dzieci
  3. Folksdojcze jako narzędzie ekspansji idei narodowosocjalistycznej – dodałem artykuł z Krakauer Zeitung – „Wspomnienie o Berezie – Spotkanie krakowskich więźniów Berezy” – Kraków, 20 września 1940 r. oraz notatkę kadrową o zmianach kierownictwa Volksdeutsche Gemeinschaft . Uzupełniłem również informacje o te znalezione w pracy „VOLKSDEUTSCHE W KRAKOWIE I DYSTRYKCIE KRAKOWSKIM GENERALNEGO GUBERNATORSTWA W LATACH 1939–1941 – Isabel Röskau-Rydel Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie”
  4. Dzikie sceny w sklepach spożywczych dla Niemców – uzupełniłem temat początków niemieckiego handlu spożywczego o dwie notatki z Krakauer Zeitung: „Komunikat w sprawie utworzenia „Niemiecka Spółdzielnia Konsumencka Sp. z o.o. w Krakowie” w dniu 15 lutego 1940 r. oraz „Nowy niemiecki sklep w Krakowie” 17 lutego 1940
  5. Uroczysty akt powiększenia obszaru stolicy Generalnego Gubernatorstwa – Informację o uroczystości włączenia okolicznych gmin wiejskich do miasta Krakowa uzupełniłem o informacje zawarte w dokumentach z Archiwum Narodowego w Krakowie. Ukazują one szczegóły technicznych przygotowań do tego wydarzenia. Podaję również listę gości.

Niemiecki kabaret w Krakowie

Niemcy po pracy potrzebowali rozrywki. Niektórzy, a może większość z nich pragnęła lekkiej rozrywki. Władze Generalnego Gubernatorstwa wspierały raczej sztukę przez duże S. W kilku artykułach opisałem działalność Filharmonii Generalnego Gubernatorstwa czy Niemieckiego Teatru Państwowego. Na początku przyjeżdżały kabarety ściągane przez Wydział opieki nad żołnierzami Wehrmachtu:

„Bunte Schüssel”  przyjeżdża do Krakowa

Kraków, 10 lutego 1940 r.

Jutro, w niedzielę 11 lutego, do Krakowa przyjedzie kabaret „Bunte Schüssel”, który da dwa występy variete w sali widowiskowej przy ulicy Mogilskiej 2 w Domu Żołnierza Niemieckiego. Występy te, organizowane na rozkaz Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu w połączeniu z NSG Kraft durch Freude (Siła przez radość), są otwarte dla Wehrmachtu, SS, policji i członków niemieckich służb.

Jednak już w pierwszym roku niemieckiego władztwa nad Krakowem (1940) otwarto stała scenę kabaretową. Nosiła ona nazwę Krakauer Klenkunstbüne i mieściła się w kinoteatrze Uciecha na ulicy Starowiślnej 16. Oto jak recenzowała ten program Krakauer Zeitung.

Scena Kabaretowa – na nowo

Kraków 19 czerwca 1940

Można poczuć się zaskoczonym. Wiele rzeczy zmieniło się w tej estradzie. Nie tylko rzędy foteli zostały rozluźnione małymi stolikami, przestrzeń sceny została w znacznym stopniu włączona w przestrzeń widowni, a boczne pomieszczenia również ulepszono; niektóre zmiany, nawiasem mówiąc, nie były nieuniknione. Wreszcie, zmienił się sam zarząd, na czele którego stoi człowiek, który sam był i jest artystą cyrkowym. Johann Rochotzki, który wkrótce będzie również zabawiać publiczność ze sceny przed siedzeniami. Zysk dla estrady jest oczywisty. To już widać.

Akrobatyka to znak rozpoznawczy nowego programu. Dominuje ona wieczór tak bardzo, że Fritz Hilla, nowicjusz, słusznie raz po raz podkreśla jego wodewilowy charakter. Katja und Ly, znani z wcześniejszych programów, ponownie udowodnili swoją niesamowitą siłę fizyczną, występując na trapezie.  Z nowym partnerem prezentują się w kolejnym numerze jako Trio Derweins. Strodetty był również wcześniej mile widziany jako żongler, ale teraz przeniósł swój występ na kołyszącą się linę i nie omieszkał pokazać efektów swojej pracy. Lotti i partner oraz dwaj nowicjusze przelicytowali się nawzajem w wirze akrobatycznych i tanecznych umiejętności, jeden na wrotkach, drugi z coraz to nowymi przykładami panowania nad ciałem.  Szczególny aplauz zdobyli dwaj Baeters, którzy w zabawny i lekki sposób wykonali balans na czole, podczas którego prowadzili własną konferansjerkę dzięki której wciąż wywoływali wiele śmiechu, co może potwierdzić niejedna wesoła twarz.

Superkabaretowy charakter był z powodzeniem podkreślony przez Edgardo, człowieka w masce, który był tak doskonały w sztuce wywoływania iluzjonistycznych efektów, i wesołego, sympatycznego Lapuscheka, który pokazał się koncertując na gwizdku i harmonijce ustnej, a także przez parę Holly i Johann, którzy wyglądali jak połączone marionetki, i dali naprawdę wyśmienite parodie stepowania (mały pociąg!), Wszystkie numery podkreśliły charakter kabaretowy z dobrym skutkiem. Na koniec wspomniana już Rosita wykonała kilka tańców.

Wygląda więc na to, że specyfika estrady będzie nadal zachowana: pół na pół, czyli verriette i kabaret. Trzeba to zrobić zgodnie z dzisiejszym przykładem, ważna jest odpowiednia mieszanka. Ważny jest również odpowiedni ton i umiejętności. Tutaj jest to całkiem przekonujące w świetle większości zaproponowanych występów. U.E.Stuckmann

Program w tym kabarecie zmienial się co dwa tygodnie. Poniżej przytaczam kilka programów z roku 1940. Nazwiska, a właściwie pseudonimy tych wykonawców niewiele mówią. Próbowałem odnaleźć więcej informacji na ich temat, ale na próżno. Widocznie nie zapisali się w historii.

Ul. Starowiślna 16. Nowy wielkomiejski program atrakcji z niemieckimi artystami i wykonawcami z najlepszych Varietes i kabaretów Rzeszy Niemieckiej.

Każdy znajdzie wśród artystów swojego współziomka. Serdecznie zapraszamy do przybycia – Kierownictwo. Początek codziennie o 8 wieczorem. Koniec o 10.30. Ceny miejsc od 1,- do 6,- zł. W każdy czwartek, sobotę i niedzielę początek o godz. 4 po południu. Popołudniowe przedstawienia po obniżonych cenach. Rezerwacje z wyprzedzeniem: Heinrich Hoffmann, Rynek Główny 41.

17-31 maja 1940 r. – Friedel Wilde – zapowiedź programu; Maria Emme – w tańcu z wachlarzami; Irmela – elastyczny numer; Katia – na trapezie; Faborini – magik z poczuciem humoru; Paul Gramsch – komik z własnym akcentem, lekarstwo na mięśnie śmiechu; Zwei Pattfays – pełna temperamentu para taneczna; Friedel Wilde – czarująca artystka kontraktowa; Gray i Glory – bajeczni artyści z antypodów; Perci Allan & Maud – świetna żonglerka szklanymi kulkami (jedyna w swoim rodzaju); 2 Derweins – powietrzna sensacja; 2 Pattfays – występ taneczno-muzyczny o najwyższym kunszcie stepowania; Val Mabee – doskonała sztuka tańca

1 do 15 czerwca 1940 r. występy gościa specjalnego – Cagliostro – król sensacji; Pani Jutta von Remsky zapowiada; Wally Baum – arlekinada (kultura w tańcu); Two Baranecks – numer kombinowany (Akrobatyka-Balans-Żonglerka); Marie u. Willy – w ich wyjątkowym miniaturowym revue; Wally Baum Fox (taniec); Lisetta – trapez i bambus; Cagliostro – Sen czy Rzeczywistość (Sensacyjny pokaz iluzji); Heinrich Premier – Komik, jakim powinien być….; Wally Baum – Piosenka miłosna (Taniec); Johann i partner – numer humorystyczno-muzyczny; Dyrygent: Paul Vrbicki – Orkiestra Krakowskiej Sceny Kabaretowej; Dyrektor artystyczny: C. Faborini

Od 16 do 30 czerwca 1940 r. – Franz Holly zapowiada; Gisa Rosita -ekscentryczny taniec; 2 Neumeier – taniec akrobatyczny; Ly i Katia – występ na trapezie; Original Strodetty – numer na stalowej linie (unikalna sensacja na skalę światową); Holly i Jon – parodie stepowania; Gisa Rosita – w swoim tańcu; Drei Derweins – Gutt-Sensation; Hans i Partner – humor, duety wokalne i muzyczne; Edgardo – człowiek w masce; Zwei Neumaiers – akrobatyka taneczna; Zwei Bäter – rewelacyjny balans na czole; Lapuschek – koncert gwizdków i harmonijki ustnej; Lotty i Partner – występ na rolkach

Prawdopodobnie tę scenę wkrótce zamknięto i nie udało mi sie ustalić z jakich powodów. Już na poczatku 1941 roku zastąpił go nowy kabaret Kreisel. Pisała o tym znów Krakauer Zeitung.

Kabaret Kreisel („Bączek”)

W Krakowie otwarto nową scenę kabaretową, której występy jak dotąd stoją na bardzo wysokim poziomie. Oprócz występów tanecznych, w których pary i soliści, tacy jak młoda włoska artystka La Gioconda, zdobywają uznanie, oferowane są również inne topowe występy kabaretowe.

Poniższe zdjęcie przedstawia Billy’ego w jego humorystycznym występie muzycznym. Zdjęcia Borek

Wieczór otwarcia nowej krakowskiej sceny kabaretowej

20 lutego 1941 r.

Kraków znów ma scenę kabaretową. Miłośnicy kunsztu cyrkowego, tańca akrobatycznego i piosenek powitają ją z zadowoleniem po tym, jak pierwsza próba stworzenia kabaretowego przybytku rozrywki pzetrwała ledwie pół roku. Miejmy nadzieję, że kabaret Kreisel (Bączek) będzie miał dłuższy żywot! Prezentuje się on  w bardziej towarzyskiej oprawie, a co za tym idzie, z programem znacznie różniącym się od tego co było na dawnej scenie kabaretowej. Za tym jednak ma iść fakt, że obecnie ma on inne zadanie, i został ponownie otwarty w nowej aranżacji i pod aktywnym kierownictwem artystycznym.

W premierowych spektaklach Kreisel podkreśla przede wszystkim taneczny charakter. Żywiołowy walc, którym rosyjski balet Wierzyńskiego – balet Kreisel, otwiera wieczór, swoim wirowaniem wprowadza pełną oczekiwania salę w odpowiedni, żywy nastrój. To że jego członkowie mogą wzbogacić program także jako soliści udowodnił Duet w sympatycznym tańcu grotesce.  La Gioconda, smukła, ciemnowłosa, włoska artystka, również wyróżniała się  temperamentem. W jej wykonaniu tańczący arlekin świadczył o wirtuozerskim opanowaniu stepowania, a jej walc i taniec hiszpański również zostały przyjęte ze szczerym uznaniem.

Trio Delani połączyło w swoich występach umiejętności taneczne i akrobatyczne w pięknej, żartobliwie lekkiej formie. Ich przeskok między, wibrującym, bogatym w figury presto, a wyważonym andante zyskał taki sam aplauz, jak tańce znanej nam przecież pary Heinrich, w której pięknych występach dyskretnie przemawia zmysłowa erotyczna harmonia, szkoda, że pojawiają się oni tylko w charakterze gościa. Niesamowity jest natomiast sposób, w jaki Mary i Will, ekscentryczna para, nagle przeszli od wesołego stepowania do odważnej, ale absolutnie opanowanej akrobatyki skoków, pozostawiając publiczność w napięciu i z zapartym tchem.

Niemniej jednak, nie zmienili oni kabaretowego charakteru wieczoru na pokaz Variete, co niestety często się zdarza. Cieszy więc fakt, że wystąpiła Marlene Mathan jako szansonistka. Jej piękny, altowy głos, którego efekt podkreślały oszczędne gesty i mimika twarzy, nadawał sentymentalnym i śmiałym piosenkom ekspresji, ponieważ scena kabaretowa wymaga od pewnej atmosfery.

Teddy Bill w końcówce rozbawił wspaniale widownie swoim potrójnym reportażem radiowym i pociesznie humorystycznymi wykładami.

Fakt, że Obremsky Kapelle tu i ówdzie musiała cierpieć z powodu złośliwości rzeczy martwych – nie zawsze grała jak z nut – niewiele mówił w obliczu faktu, że jest dobrze ugruntowana i popularna jako orkiestra taneczna, co nie jest bez znaczenia w przyszłości dla Kreisel. Zasadniczo zadaniem nowego kabaretu będzie stworzyć dla siebie dobry, rozpoznawalny grunt. Pierwszy program, który obecnie zmienia się co dwa tygodnie, jest obietnicą. Niewątpliwie należy się cieszyć, że nowe kulturalne miejsce rozrywki wzbogaca wieczory w Krakowie, które nierzadko są postrzegane przez niektórych jako pozbawione treści. Str

Trzy duże „S” w Kreisel.

Drugi program marcowy.

Kraków, 18 marca 1941 r.

Przy układaniu dobrego programu kabaretowego zawsze najważniejsze są dwa duże „S”, czyli sztuka i smak. (Geschick und Geschmack).  Obecnie jednak trzeba dodać trzecie „S” – szczęście (Glück), bo podobnie jak w innych zawodach, krąg artystów gotowych wystąpić w świetle jupiterów jest znacznie węższy ze względu na wymogi wojny i znacznie poszerzony zakres zadań, na przykład w wyniku występów dla żołnierzy. Jeśli pod takimi względami rozpatrywać program w krakowskim Kreisel, jaki jawi się teraz po zmianie w połowie marca, to trzeba przyznać, że Kreisel, podczas swego szczęśliwej inauguracji potwierdził dwa pierwsze S. Jak długo będzie w stanie nadążyć później, jest pytaniem, ponieważ nawet przy pewnej dozie szcęścia jest to ostatecznie kwestia losowa. Na razie jednak cieszmy się z tego, co Kreisel ma obecnie do zaoferowania, a także z faktu, że z pierwszego marcowego programu pozostały dwie osoby. Niewątpliwie jednak miłą powtórką jest ponowne obserwowanie pełnej wdzięku i uroku pani Heinrich, tym razem z nowym partnerem, panem Wolińskim. W Serenadzie w błękicie i koktajlu na nowo podziwiamy tę tancerkę, która wydaje się pokonywać wszelkie bariery w eleganckiej współpracy ze swoim partnerem. Drugą znajomą twarzą w programie, którą chętnie znów oglądamy jest dr Denk, który szybko zdobywa sympatię swoimi miłymi gawędami i magicznymi sztuczkami, takimi jak urocza historia miesiąca miodowego, którą demonstruje za pomocą, że tak powiem, magicznych obrazków. I nie jest to tylko frazes, kiedy mówi, że powinien sam zapłacić za bilet wstępu, a bezpośredni powód do tej uwagi dała mu para komików  Ritschardin.

Jeśli przypomnimy sobie tę liczbę, wymienioną w nazwie tego artykułu, to zastanawiamy się, co właściwie oni zrobili. Tak naprawdę nic, a jednak wszyscy w Kreisel się z nich naśmiewali. Pan Ritchardin, na przykład, siedział grzecznie przy stoliku, zamówił drinka, nie odezwał się ani słowem, tylko patrzył jak wszyscy, a jednak…  Jest bystrym obserwatorem i wie, jak odkryć bardzo małe ludzkie dziwactwa, tak małe, że ich znalezienie jest sztuką. I to też trzeba podziwiać, mimo całego wyśmiania się z Richardina. Kiedy mówimy o podziwie, musimy wspomnieć o duecie Braun, parze z antypodów. Ludzi, którzy żonglują nogami lepiej niż inni rękami, można ich zobaczyć wielokrotnie na scenach wodewilowych i kabaretowych. Ale to, co wyróżnia duet Braun ponad innych ludzi ze zręcznymi stopami, to uderzająca pewność siebie, z jaką wykonują swoją zręcznościową pracę

Szkoda, że nawet po bardzo wyważonym w swej strukturze programie, kilka nazwisk trzeba wymienić jako ostatnie, ale nie da się uniknąć skierowania tej uwagi sprawiedliwie pod adresem Sławy Bestani, która w naszej pamięci jest synonimem niemal południowej siły i ciepła bijącego od sopranu koloraturowego. Przeprosiny dotyczą również Wernera Groß, który swój humor przywiózł z bezpośrednich okolic Renu, a który śpiewał w tempie – za przeproszeniem – błyskawicznym?  tak! – nawiązuje on kontakt z publicznością i szybko zdobywa uśmiech dla siebie. Duet Morena, który otworzył program bolerem, zakończył go tańcem cygańskim, zamykając ten piękny kabaretowy krąg muzyki, tańca i śpiewu. Humor, śmiech i występy artystyczne zebrały wielkie i zasłużone brawa. Lemke

Stepowanie i humor.

Pierwszy czerwcowy program w Kreisel 1941 r.

(…) Każdy, kto próbował stepować w bardzo prostym rytmie trzy-czwarte, szybko się przekona, że to wręcz wielka sztuka wystukiwać podeszwami butów na parkiecie najbardziej nieprawdopodobne rytmy do muzyki, która rozbrzmiewa synkopami i innymi rytmicznymi formami. (…) Ale wszystkie te myśli i rozważania stają się iluzoryczne, gdy widzimy i słyszymy Orla Eggert i Ruby Steppen w Kreisel. Podnoszą tę sztukę do nieprawdopodobieństwa, które poza ograniczonym podziwem uniemożliwia jakiekolwiek dalsze ćwiczenia myślowe. Pelle Jöns jest także na swój sposób stepującym tancerzem, nawet jeśli trzyma nogi idealnie nieruchomo. Porusza się stepując po najbardziej zawiłych ścieżkach myślowych. To, co opowiada publiczności, jest czymś pomiędzy życiorysem a autobiografią, ale relacjonowane za pomocą jak najbardziej fantastycznych pomysłów, które przedstawia przynajmniej na podstawie często zadziwiająco logicznych zasad, dlatego od czasu do czasu przypomina się mądry błazen Eulenspiegel. Pelle Jöns jeśli można tak powiedzieć, próbuje wybrnąć z niezręcznego położenia za pomocą zabawnych pomysłów.

Potem w Kreisel ręce trzech Bells łączą się ze stopami i głową z zadziwiającą zręcznością. Grają jeden wirtuozowski utwór po drugim na koncertinie, pomiędzy stepowaniem i żonglowaniem, by w końcu ponownie dać pierwszeństwo koncertinie. Bardzo młoda uczennica Terpsychory to Isabella, utalentowana tancerka, która wzbudza duży aplauz tańcem wiosennym, tańcem japońskim i polką. Oklaski otrzymuje również sopranistka Low-Skaya, śpiewaczka, która występuje z niezwykle gorącym temperamentem, co nadaje jej występowi szczególny charakter. Na koniec należy wspomnieć o Gretl Bauer, której gawędy i parodie zostały już ocenione przez fakt, że po udziale w pierwszym majowym programie w Kreisel, teraz została sprowadzona z powrotem do Krakowa z Karlowych Warów na pierwszy czerwcowy program, i nie bez powodu.

Der Kreisel był promowany w Krakauer Zeitung i miał wiele programów w ciągu prawie całego roku 1941. Oto lista tych programów z nazwiskami lub pseudonimami występujących tam artystów:

Wielki program kabaretowy luty 1941 – Teddy Bill – słynny humorysta; La Gioconda – najwyższa kultura tańca; Marlene Mathan – zachwycająca szansonistka; Słynny Balet Rosyjski Wierzyńskiego; Akrobatyczne Trio Delani – niesamowita ekwilibrystyka; Warszawska Orkiestra Obremskiego

Wielki Program Kabaretowy II luty 1941 – Teddy Bill – słynny humorysta; La Gioconda – najwyższa kultura tańca; Marlene Mathan – zachwycająca szansonistka; Balet Kreisel; Akrobatyczne Trio Delani – niesamowita ekwilibrystyka; Marry & Will Excentrik; Warszawska Orkiestra Obremskiego

Od 1 do 15 marca 1941 – Wielki program kabaretowy – Dr Karl Denk – pogawędka; LOTTE UND BILLY – muzyczny humorysta; TANZPAAR HINRICH; Vanmoli – magik i iluzjonista; Peter Kruszewsky – śpiewak operowy; Riggs – żongler; La Giocouela – tancerka

Sensacyjny program od 1 do 15 kwietnia 1941 r. – Berti Berte – doskonała wokalistka solowa; Gloria Astor – piosenkarka, która zachwyca; Erwin Erdmann – mistrz humoru i elokwencji; Kello – słynny muzyczny klaun; Geschwister Geissler – Duet taneczny o wielkiej formacie; Pussta u. Co. – najlepsi węgierscy skoczkowie akrobatyczni; w środy, soboty i niedziele Tańce przy nastrojowej muzyce najwyższej klasy.

Sensacyjny program od 16 do 30 kwietnia 1941 r. – Anny Everis – piękna tancerka; Erwin Erdmann – z powodu sukcesu kontynuacja; Moran – para taneczna klasy specjalnej; Dwaj Chrogetti – Elegancki numer ekwilibrystyczny; Prof. Kóra – Wybitny karykaturzysta; Two Hugg’s – żongleży wielkiego formatu

Wielki sensacyjny program majowy Od 1 do 15 maja – Gretel Bauer – pogawędki; Carlo Rossi – śpiewak operowy; Anny Everis – Przedłużony z powodu sukcesu; B. Baronn – Najlepszy niemiecki numer musikalowy i stepowanie; Eveline u. Ferry Hall – Para taneczna klasy specjalnej; Lima – Wybitny żongler

Wielki sensacyjny program majowy 1941 r. – Ferry Michaeler – Słynny wiedeński konferansjer i humorysta; 2 Franks – Ekscentrycy międzynarodowej klasy; 3 Marzopini – humoryści i żonglerzy; Maria di Guya – pełna temperamentu tancerka solowa; Madame X i Partner – Kulturalna para taneczna

Wielki sensacyjny program czerwcowy od 1 do 15 czerwca 1941 r. – Gretl Bauer – Ponownie zaangażowana z powodu wielkiego sukcesu; Orla Eggert i Ruby – Tańce z przeszłości i teraźniejszości; Drei BeIl’s – Muzyczny pokaz transformacji; Izabella Siarzanka – Tancerka solo; Hilde Brose – Tańce akrobatyczne; Low Skaya – W repertuarze z berlińskiej Scali; Pelljöns – Humor w zwolnionym tempie

Program kabaretowy od 16 do 31 sierpnia 1941 r. – Severa u. Tervano – światowa para taneczna akrobatyczna; Hela Mancewicz – piękność i stepująca tancerka; Wiggi i 1 pies – pokaz żonglerki i tresury; Erich Hoffmann – konferansjer; Grete Müller-Morelli – słynna wiedeńska piosenkarka radiowa; Choy Hong i spółka – numer mieszany; Eva Lorell – tancerka

Program od 1 do 15 września 1941 r. – Nemo – magik; Alicja Kommar – konferansjer; Niewęgłowscy – akrobatyczna para taneczna; Wiggi i 1 pies – występ żonglerski i treserski; Grete Müller-Morelli – słynna wiedeńska piosenkarka radiowa; Bert Frey – parodysta głosu; 2 Overburrys – ekscentrycy; Geschwister Morena – duet taneczny; Lottyna – piękna tancerka

Jutro, sobota, 29 listopada 1941 r. – 2 Ritschardins – parodyści tańca; Prof. Bruses – numer uniwersalny; Susi Lusa – recytatorka; Prof. Siegbert – imitator; 2 Morenos – akrobaci taneczni; 2 Lottis – występ na wrotkach; Yvette & Marcell – para taneczna; Anne Karin – piękna tancerka

Oto trzy zdjęcia z kabaretu Der Kriesel. Uwagę zwraca, że główną scenę zdobią portery: Adolfa Hitlera, Hansa Franka i Ottona von Wächter. Na dwóch pierwszych zdjęciach widzimy artystów występujących na scenie na tle orkiestry. Na trzecim zdjęciu pojawia się sam gubernator dystryktu Kraków Wächter, a wszyscy goście wstają od stolików na jego cześć.

Znów nie udało mi się znaleźć wiele na temat tych artystów. Oto Niektórzy z nich: Jutta von Remsky aktorka znana z filmów Spiel an Bord (1936) and Die lustige Witwe (1963). Teddy Bill (urodzony jako Hans Günter Leo Kern; 18 listopada 1900 – 11 lutego 1949) był austriackim aktorem. W późniejszym okresie swojej kariery występował również pod pseudonimem Teddy Kern, Grete Müller-Morelli. Gretl Müller-Morelli (wariant pisowni). Aktorka. FILMOGRAFIA. 1948/1949. ulubienica świata. Performer. 1948.

Występowali tam oprócz Niemców również Polacy – Jak choćby duet Niewęgłowskich czy Sława Bestani

7 dni Tygodnik Ilustrowany 10-07-1943 NOWY MIRAŻ: „TRUNKI I POCAŁUNKI” – Brawa są wykładnikiem jakości tego programu. (..), a już entuzjazm wywołuje bolero Duetu Niewęgłowskich. Podobne stopniowanie przechodzi „Uczta” dekoracyjnie i kompozycyjnie zakrojona na miarę operową. Inscenizację rozpoczyna już efektowne wniesienie w lektyce cezara, później zespół bez zarzutu wywiązuje się z trudnego, dobrze stylizowanego zadania. Pełen ekspresji taniec wykonuje Topolnicka, a Niewęgłowscy dają prawdziwą ucztę sztuki tanecznej. Solowym numerem Niewęgłowskich jest groteska akrobatyczna „Spóźniony pasażer”, gdzie tancerka na kształt prawdziwej lalki gumowej zadziwia nieprawdopodobną gibkością.

Marek Teler – RETRO: Zapomniana śpiewaczka Sława Bestani „Stanisława Billikówna, znana szerszej publiczności pod pseudonimem Sława Bestani, urodziła się 28 listopada 1907 r. w Sośnicy koło Przemyśla… W latach 1940-1944 Sława Bestani była jedną z aktorek rewiowych w jawnych teatrzykach okupowanej stolicy – grała w Niebieskim Motylu, Teatrze Nowości i Masce. W kwietniu 1941 r. występowała z Niebieskim Motylem w Krakowie i dawała tam koncerty pieśni ukraińskich na cele komitetu ukraińskiego. Według informacji kontrwywiadu AK związała się z kapitanem SS nazwiskiem Steyer i znajdowała się na liście osób podejrzewanych o współpracę z okupantem. Musiała cieszyć się u hitlerowców szczególnymi względami, gdyż od 8 listopada 1941 r. do 1943 r. prowadziła ze śpiewakiem Januszem Ściwiarskim teatr jawny Figaro, w którym sama również występowała.”

Kabaret występował również w Teatrze SS i Policji przy ulicy Pomorskiej 2. Jak widać „gestapo” równiez potrzebowało rozrywki, a organizatorem jej był wydział propagandy w Urzędzie Szefa Dystryktu Kraków – „Wielka rewia kabaretowa – Człowieku nie irytuj się” z 23 numerami znanych arystów.

Loni Heuser niemiecka aktorka, 1908 -1999, znana z Decyzja przed świtem, Tańczymy wśród gwiazd, So ein Millionär hat’s schwer.

Lula von Sachnowsky tancerka występowała w filmach: Das himmelblaue Abendkleid (1941), Sechs Tage Heimaturlaub (1941),

Ludwig Losacker – Jak trudno być Niemcem

Von der Schwierigkeit, ein Deutscher zu sein – Erinnerungen an das besetzte Polen – Ludwig Losacker

Ludwik Losacker w mundurze urzędniczym w Krakowie

Ludwig Losacker był ważną osobistością podczas niemieckiego władztwa zarówno dla Krakowa jak i dla całego Generalnego Gubernatorstwa. Jego sylwetkę opisałem w artykule – Ludwig Losacker – gubernator, który miał zlikwidować dystrykt Kraków (maj – październik 1943) Na początku lat 80-tych Losacker spisał swoje wspomnienia pod tytułem: Von der Schwierigkeit ein Deutscher zu sein (O trudności bycia Niemcem), które później wraz z innymi dokumentami przekazał do Archiwum Federalnego w Koblencji. W swoich wspomnieniach Losacker starał się przedstawiać swoją działalność w GG w jak najbardziej pozytywnym świetle i stylizować się niemalże na bojownika ruchu oporu. Zanim w tym artykule przytoczę duże fragmenty z tych wspomnień, w uzupełnieniu podaję w sposób uporządkowany kolejne kroki jego kariery w GG. Od 09. 1939 do 14.1.1941 Starosta powiatowy w Jaśle. Od 15.1.1941 do 31.7.1941 szef urzędu gubernatora dystryktu Lublin. Od 1.8.1941 końca 1942 szef urzędu gubernatora dystryktu Galicja. Od początku 1943 roku był ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Generalnego Gubernatorstwa i jednocześnie szefem dystryktu Kraków od maja do października 1943 roku.

Do NSDAP wstąpił w 1932, a do SS w 1939 roku. Od 1936 pracował dla Sicherheitdienst – SD, a więc w służbie bezpieczeństwa. 1937 wystąpił z kościoła i określił się jako „gotglaubig” co było regułą dla esesmanów. Był związany z SD przez cały swój pobyt w Polsce i działał dla niej zakulisowo. Oto co zapisał w swoich wspomnieniach jeśli chodzi o wstąpienie do SS i podjęcie współpracy agenturalnej:

Sam zostałem członkiem kawalerii SS (Reiter SS) w Mannheim pod koniec mojego stażu w 1933 roku. Rok później, jako młody asesor rządowy, służyłem w Baden-Baden w tamtejszej dyrekcji policji. Tam nie było Reiter SS. Mimo że nie pełniłem tam żadnej służby w Allgemeine SS, zostałem awansowany na Unterscharführera. Po przeniesieniu mnie w 1936 roku do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy w Berlinie jako asesora rządowego, mój związek z SS został całkowicie zerwany. Po opuszczeniu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy w 1937 roku odbyłem specjalne szkolenie handlowe w komisji handlowej IG Farben Industrie w Berlinie. Następnie musiałem odbyć kilkutygodniową podróż służbową do Jugosławii.  Przy pośrednictwie członka zarządu firmy odwiedziłem nieznanego mi dowódcę SS w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy, który miał zapobiec zakazowi Partii wobec mojej działalności w Belgradzie. Po zakończeniu podróży przekazałem dowódcy SS raport z podróży, który wcześniej został skoordynowany z członkiem zarządu.(…)

Bolał nad upadkiem znaczenia SD a więc najpewniej również nad tym jak mało w tym czasie znaczyła jego przynależność do tej organizacji.

Chodzi o upadek służby bezpieczeństwa SD do poziomu nieistotności. Po rozpoczęciu wojny SD, początkowo tak wzbudzająca strach, była już tylko cieniem samej siebie. Po przejęciu dowództwa nad policjami politycznymi krajów związkowych stała się zbędna i, jak żywo pisze Buchheim, została wchłonięta przez policję bezpieczeństwa. W Generalnym Gubernatorstwie dowódcy i komendanci policji bezpieczeństwa i SD traktowali swoich podwładnych z SD z ledwie zawoalowaną pogardą. W ich oczach SD byli zbędnymi urzędnikami za biurkiem i, co gorsza, słabo usposobionymi, zniewieściałymi intelektualistami, którzy nieustannie chcieli wpaść im w ramiona i bezużytecznie trzymać z boku. SD ograniczało się tam do pisania raportów sytuacyjnych, w których obiektywnie spisywało obserwacje swoje i swoich zaufanych ludzi.  System raportowania SD był bardzo obszerny. Odzwierciedlały się w nim wszystkie dziedziny życia.  Z reguły nie mówiono swoim przełożonym to, co chcieli usłyszeć. Ci ostatni musieli często z oburzeniem przyznać, jak bardzo błędne i zgubne były ich działania polityczne i jakie straszne reakcje wywołały ponure poczynania SS i policji w nastrojach i zachowaniu ludności.  Niestety trzeba stwierdzić, że nawet najbardziej ponure raporty sytuacyjne nie mogły spowodować zmiany polityki policyjnej w Generalnym Gubernatorstwie. Z wdzięcznością wspominam niektórych ludzi o wybitnej odwadze i ocenie sytuacji, którzy robili wszystko, aby doprowadzić do polityki uwzględniającej w rozumieniu administracji interesy miejscowej ludności. Niestety, ich wysiłki poszły całkowicie na marne.

Oto jak rozpoczęła się kariera Losackera w rządzie Generalnego Gubernatorstwa według jego własnych wspomnień

W grudniu Gubernator Generalny dr Frank zaprosił mnie na spotkanie. Gdy siedziałem naprzeciw niego, wystąpił z prośbą o objęcie przeze mnie tymczasowego kierownictwa Głównego Wydziału Spraw Wewnętrznych w rządzie Generalnego Gubernatorstwa w Krakowie. Cisnęła mi się do głowy mocno myśl, zwłaszcza taka, że Himmler i jego policja uznają tę nominację za prowokację. Frank nie chciał zrezygnować ze swojego planu, ale zgodził się, bym zlecił mojemu byłemu przełożonemu, sekretarzowi stanu dr Stuckart z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy, wyjaśnienie, czy Himmler i dowódca policji w Generalnym Gubernatorstwie, Krüger, będą gotowi do obiektywnej współpracy ze mną. Już po kilku dniach dr Stuckart powiedział mi, że Himmler nie będzie stawiał mi żadnych przeszkód ze swojej strony i że ma nadzieję, że znajdę zadowalające relacje robocze z SS Obergruppenführerem Krüger (…)

Zrelacjonowałem dość szczegółowo wyjazd do Kijowa, następnie wspomniałem o lekceważących uwagach Himmlera co do mojego memorandum, Frank podtrzymał nasze złe podejrzenia. Generalny Gubernator zaskoczył mnie psychologicznie głębokim opisem zdolności i osobliwości prezydentów wydziałów głównych. O niektórych moich kierownikach wydziałów wypowiadał się z uznaniem: ” Wie pan, znakomici fachowcy. To, czego brakuje w administracji , to ludzi z instynktem politycznym i odwagą. Sam to mówię!”, Frank podniósł i pożegnał się słowami: „Panie Losacker życzę panu powodzenia i sukcesów, sperare contra spem, nie musi oznaczać rezygnacji. To daje nadzieję. Nie chcemy o tym zapomnieć mimo wszystko.”

Większość specjalistycznych wydziałów, Wydział Główny Spraw Wewnętrznych mieścił się w budynku dawnej Polskiej Akademii Górniczej.  Znajdował się on na Aussenring, Alei Słowackiego.  Niedaleko znajdowała się siedziba Wyższego Dowódcy SS i Policji Krüger, a także siedziba Komendanta Policji Porządkowej i Komendanta Policji Bezpieczeństwa.  Wizytę złożyłem tylko u Wyższego Dowódcy SS i Policji, a była ona bardzo chłodna i krótka. Krüger ograniczył się do przyjęcia do wiadomości mojego nowego stanowiska.  Powstrzymał się od dalszych komentarzy i tylko patrzył na mnie enigmatycznie swoimi nieruchomymi oczami. Z wyglądu Krüger odpowiadał typowi ascetycznego oficera: orli nos, wąskie usta, smukła, jeździecka sylwetka. Krüger był na tyle wyniosły, że nigdy nie przekraczał progu budynku rządowego z wyjątkiem posiedzeń rządu.  Jeśli już udał się na spotkanie z drugą stroną, to wchodził w rachubę tylko sam Gubernator Generalny.  Stosunki między nimi były przypuszczalnie złe jeszcze przed moim przybyciem do Krakowa, chociaż Krüger był człowiekiem energicznym i pewnym siebie, który z wielkim mistrzostwem prowadził poleconą przez Himmlera walkę z Generalnym Gubernatorem Frankiem, to najwyraźniej nie do końca wyczuwał oczekiwania Reichsführera SS.  W Krakowie wyciekła informacja, że Himmler kilkakrotnie krytykował Krügera za rzekomo niewystarczająco energiczną ochronę interesów SS.  Najwyraźniej w oczach Himmlera Globocnik był od dawna pożądanym dowódcą policji, co wyrażało się w tym, że Himmler omijając Krügera wydawał mu bezpośrednie polecenia w zakresie polityki ludnościowej. Podobnie jak Frank, Krüger musiał się pogodzić z tym, że wszystkie decydujące kwestie i środki policyjne rozstrzygane były w Berlinie.

Wcale nie ku mojej uciesze i zadowoleniu, pod koniec maja 1943 roku Generalny Gubernator Frank powierzył mi również tymczasowe pełnienie obowiązków Gubernatora Dystryktu Krakowskiego.  W tym charakterze miałem swoją siedzibę służbową w Pałacu Potockiego, który zamieszkiwał teraz wraz z rodziną i swoją jeszcze bardzo piękną matką pałac w Rzeszowie, gdzie miał również doskonałą hodowlę koni. Kilka razy jeździłem tam na ostatnim zwycięzcy Derby Polski Sanie II wspaniałym spokojnym arabie. Hrabia był potomkiem starej polskiej rodziny szlacheckiej posiadającej duże majątki.  Od XVI do XX wieku rodzina ta wydała wielu dowódców wojskowych, polityków i pisarzy.  Hrabia, którego brat był ambasadorem Polski w USA, okazał się hojnym, wszechstronnie wykształconym człowiekiem światowym. Pałac stał na starym Rynku, naprzeciwko Sukiennic, a niedaleko od Kościoła Mariackiego. Hrabia świetnie znał języki i był znany i lubiany wśród Polaków jako człowiek pracujący społecznie. Uważano go za bardzo nowoczesnego i podobno przypominał jednego ze swoich przodków, który był ministrem oświaty i wyznań w Polsce na początku XIX wieku i w tym czasie zaciekle sprzeciwiał się niewiedzy, ale wspierał wiarę i pomoc. Słyszałem, że hrabia został wtrącony do więzienia przez komunistów, gdy po wojnie chciał opuścić Polskę. Niestety, wątpliwe jest, czy ten wybitny i lubiany człowiek żyje jeszcze dzisiaj. (…)

Oto jak Losacker opisywał we wspomnieniach koniec swej kariery w Generalnym Gubernatorstwie:

W jednym z ostatnich dni sierpnia, kiedy przebywałem w Lwowie w sprawach służbowych z gubernatorem Wächter i szefem urzędu Bauer, otrzymałem w nocy telefon od sekretarza stanu dra Stuckart z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy. Himmler chwilę wcześniej został jego szefem jako minister spraw wewnętrznych. Stuckart prosił mnie, abym natychmiast przyjechał do Berlina i złożył mu raport.  Radził mi stanowczo, abym wcześniej nie wchodził do Pałacu Potockich w Krakowie, więcej nie mógł mi powiedzieć przez telefon. Było dla mnie jasne, że teraz druga strona zada mi decydujący cios. Po krótkim czasie kierowca zabrał mnie do Krakowa.  Wbrew ostrzeżeniu dra Stuckart zdecydowałem się jednak udać do siedziby służbowej. Musiałem postarać się o zniszczenie pewnych dokumentów, które w oczach SS byłyby zdradą, zwłaszcza wszystkich dokumentów dotyczących materiałów omawianych i ustalanych z Polską Radą Opiekuńczą, przed przybyciem komanda SS.  Gdyby te dokumenty dostały się w ręce SS, to byłbym pewien burzliwego końca. Gdy byliśmy przed budynkiem i wyszedłem z samochodu, podszedł do mnie jeden ze strażników i zameldował: „Na warcie, nic specjalnego! Spojrzałem oficerowi głęboko w oczy i powiedziałem: Panie poruczniku zawsze to słyszę: czy nie ma czegoś szczególnego właśnie teraz?  Porucznik wyprostował się i zasalutował: powtórzył głośno, i dosadnie: Na warcie, nic specjalnego! Teraz byłem pewien, że budynek nie jest jeszcze zajęty przez SS.  Bez zauważalnego pośpiechu wszedłem do starego pałacu i udałem się po schodach do swojego gabinetu.  Oprócz mojego wiernego polskiego sługi Stempina nie było nikogo. Po krótkim czasie zgłosił się mój osobisty asystent Wilhelm Rakebrandt, który później został radcą ministerialnym w Federalnej Izbie Obrachunkowej. Nie dowiedział się jeszcze o misji. Razem z nim zniszczyłem wszystkie dokumenty, które w oczach SS i policji uczyniłyby mnie przestępcą. W międzyczasie kierowca zatankował. Pojechaliśmy w kierunku Górnego Śląska. Granicę przekroczyliśmy bez problemu. W Wrocławiu wsiadłem do jednego z pociągów do Berlina. Kierowca wrócił samochodem do Krakowa. (…)

Swoje wspomnienia Losacker napisał, a przynajmniej sfinalizował w latach 1980tych. Wydaje się, że jakiś sentyment do Polski i Polaków nie wypływał już wówczas z jego wyrachowania i chęci obrony swego postępowania podczas okupacji. Pewnie ten czas w Generalnym Gubernatorstwie, czas jego młodości wspominał z uczuciem rozrzewnienia:

Choć ja byłem na straconej pozycji, czas w Generalnym Gubernatorstwie nie był dla mnie czasem straconym; mimo wszystko były to lata spełnione, być może najbardziej spełnione w moim życiu, nie tylko dlatego, że spotkanie z tak wieloma ludźmi w tym kraju pokazywało mi wciąż na nowo, że Polska, której my, Niemcy, zadaliśmy tyle ran, w pewien sposób, zasługuje na nasz szacunek i sympatię, nawet jeśli jej mieszkańcy jeszcze długo będą stawiać mocne zarzuty.(…)

Przez cztery lata spędzone w Generalnym Gubernatorstwie poznałem i doceniłem ten kraj i jego mieszkańców. Nigdy nie zawiodłem się na Polakach i nie rozczarowałem się nimi.  Rycerskość, głęboka religijność, rzetelność i miłość do ojczyzny tego narodu, tak surowo doświadczonego przez historię, zawsze mnie przekonywały. Sztuka polska daje bogate świadectwo tych wybitnych cech. Już przy pierwszym zetknięciu się z malarstwem polskim, zwłaszcza z Michałowskim i Matejką, byłem głęboko poruszony wolnościowymi tendencjami i wizją bolesnej, a zarazem burzliwej historii tego narodu, i byłem po prostu zbyt wstrząśnięty emocjonalną siłą tej malarskiej sztuki, która niemalże blednie w porównaniu z malarstwem niemieckim tego samego czasu. Jeszcze wcześniej pisarze Adam Mickiewicz i Henryk Sienkiewicz wywarli wielkie wrażenie swoimi utworami, które świadczą o oryginalnej niezależności, a jednocześnie o klasycznej formie w najlepszym tego słowa znaczeniu. Przy stosunkowo dużej swobodzie życia kulturalnego w Polsce prymitywny i tematyczny socrealizm w ogóle się nie pojawił. Natomiast silna tradycja myśli religijnej żyje dziś w literaturze polskiej żywiej niż na Zachodzie. Wśród młodszych kompozytorów kraju wysoką pozycję zajmuje Penderecki, którego opera „Diabły z Loudun” [premiera 1969] została entuzjastycznie przyjęta także w Niemczech. Wreszcie wśród filozofów naszych czasów niezastąpiony jest Kołakowski. Opowiedział się za taką wizją świata, która otwiera perspektywę pogodzenia najtrudniejszych elementów w naszej pracy wśród ludzi. (…)

Od początkowo spokojnego i przyjaznego spotkania [z panią Unrug], w ciągu 30 lat rozwinęła się głęboka przyjaźń. Razem z hrabią Ronikerem po 1945 roku pani Unrug robiła wszystko, co w jej mocy, aby mi pomóc. Oboje z własnej inicjatywy odnaleźli moją matkę i przesłali jej oficjalne oświadczenia o mojej pracy w Generalnym Gubernatorstwie. Skontaktowali się również z wojskowym gubernatorem amerykańskiej strefy okupacyjnej i zwrócili jego uwagę na moją sprawę, przedstawiając dowody.(…)

Po ponad 2,5 roku w obozie zostałem w końcu postawiony przed polską komisją ds. zbrodni wojennych. Oficerowie traktowali mnie z honorem, przewodniczący ograniczył się do poinformowania mnie, że zorganizowane przeze mnie uwolnienie rosyjskich żołnierzy armii Timoszenko z galicyjskich obozów jenieckich uznano jako dowód postawy humanitarnej, i z tego zasłużonego powodu rząd polski popierał moje uwolnienie z obozu internowania. 24 września 1947 nadszedł czas, przeszedłem przez szeroką bramę obozową na wolność. Byłem w Polsce przez cztery lata. Musiały upłynąć kolejne cztery lata, zanim wróciłem do domu jako wolny człowiek. Dokonałem wielkich zwrotów w mojej podróży przez życie. W końcu doprowadziły mnie one do samego siebie.(…)

Wspomniał powyżej o Zofii Unrug żonie kontradmirała Józefa Unrug właśc. Joseph Michael Hubert von Unruh (1884-1973) oraz o prezesie NGO Adamie Ronikier, którzy pomagali mu po wojnie odzyskać wolność. W swych wspomnieniach Losacker wiele razy pisał o samym Krakowie. Oto jak zobaczył Kraków w 1939 roku:

W kilka dni po rozmowie telefonicznej otrzymałem telegram od ministra spraw wewnętrznych Rzeszy, dra Frick, przenoszący mnie do Krakowa, gdzie miałem otrzymać dalsze instrukcje. Po długiej podróży pociągiem dotarłem do Krakowa i spędziłem noc w hotelu w centrum miasta. Moje pierwsze wrażenie z Krakowa było niepokojące. W nocy byłem nękany przez pluskwy. Było ich zbyt wiele, by nad nimi zapanować. Nie pomogło odsunięcie łóżka ze ściany. Mimo to robactwo spadało na mnie całymi rojami i wypełniało pokój swoim gorzkim zapachem. W końcu nadszedł poranek, dzień, który miał przynieść decydującą zmianę w moim życiu.  Nie mogłem jeszcze widzieć, że za chwilę zacznę działać pomiędzy  przeciwieństwami nie do pogodzenia, między zgniłymi kompromisami a twardymi decyzjami, zawsze na cienkim lodzie akceptacji z jednej strony i niemożliwej do pogodzenia z nienawiści drugiej. Nie wiedziałem jeszcze, że niektóre poczynania są w zasadzie nie do naprawiania. (…)

Ciekawe, że o pluskwach pisał też starosta miejski Schmid. Potem gdy został już ministrem Losacker pisał o mieście w bardziej podniosłym stylu.

Kraków był ośrodkiem władzy kraju przybocznego Rzeszy. Stare miasto w swojej długiej historii wiele widziało, przeżyło i doświadczyło. Dawne miasto koronacyjne i pochówku królów polskich leży na  równinie na lewym brzegu górnej Wisły. Na szczycie, wapiennym wzgórzu, leży Zamek zbudowany w stylu renesansu florenckiego i katedra z grobami królewskimi.  (…) Mimo wszystkich zniszczeń i pożarów miasto zdołało prawie całkowicie zachować swój średniowieczny, renesansowy i XIX-wieczny wygląd. (…)

Dla niego jednak najważniejsze były kontakty z wpływowymi ludźmi w Krakowie. Był to obszar gdzie mógł się wykazać:

Jako jeden z nielicznych Niemców utrzymywałem w czasie pobytu w Krakowie dobre stosunki osobiste z kardynałem księciem-arcybiskupem Sapiehą, osobowością, która była w równym stopniu duchową, co świecką, księciem Kościoła i najpoważniejszym przedstawicielem polskich interesów narodowych.  Trzy spotkania odbyły się w jego rezydencji. Odwiedził mnie też raz w pałacu Potockich, mojej oficjalnej rezydencji jako szefa dystryktu. Rozmowy toczyły się głównie wokół aktów przemocy ze strony SS i policji oraz postulatów duchowieństwa katolickiego w Polsce. Wśród nich bardzo wysokie miejsce zajmowało życzenie zagwarantowania działalności seminariów duchownych. Moje starania o ponowne otwarcie przynajmniej niektórych zamkniętych seminariów nie mogły się przebić do Krügera. Szczególnym problemem dla księcia kościoła było to, że w niektórych miejscach SS i policja aresztowały po nabożeństwach wiernych i wysyłały ich do Rzeszy jako siłę roboczą.  Władze zwierzchnie reagowały na skargi albo zapewnieniem, że sprawcy zostaną postawieni przed sądem, co nie następowało, albo wymówką, że dany atak został dokonany przez jednostkę tranzytową, która nie podlegała dyscyplinarnej kontroli lokalnych SS i policji.  Bardzo zależało mi na dobrych kontaktach z polskim kościołem katolickim. Kościół przez wieki silnie oddziaływał na polską kulturę narodową i narodową samoświadomość obywateli. Nawiasem mówiąc, robi to bardzo skutecznie do dziś w komunistycznej Polsce – wybór obecnego papieża Jana Pawła II najtrwalej podkreślił ten historyczny fakt przed całym światem. Podczas mojego pobytu w Krakowie obecny Papież był oczywiście w najbliższym otoczeniu Kardynała.  Nawet w trudnych czasach polskiej bezpaństwowości Kościół katolicki zawsze uważał się za centrum narodowych zrywów i pierwszorzędną siłę polityczną i społeczną.  W niemieckiej polityce odpolitycznienia nastawienie do Kościoła i duchowieństwa było ze zrozumiałych względów aż za bardzo fanatycznie wrogie. Ideologiczna wrogość SS i Partii wobec Kościoła rozlała się po wybuchu wojny z Rzeszy na Polskę. Nie przybrała ona jednak w Generalnym Gubernatorstwie tak gwałtownego charakteru, jak na wcielonych do Rzeszy terenach wschodnich.

Dobre kontakty z księciem-arcybiskupem krakowskim zawdzięczałem prezesowi Polskiego Komitetu Pomocy w Krakowie Adamowi hrabi Ronikierowi. Był on polskim dyplomatą i współpracował w latach 1917-1919 z organizatorem amerykańskich dostaw żywności, późniejszym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Herbertem Clarkiem Hooverem, na rzecz swojego ojczystego państwa polskiego. Po II wojnie światowej obaj panowie spotkali się ponownie w Nowym Jorku, gdzie hrabia Ronikier wyemigrował. Hrabia zmarł w Ameryce w pierwszych latach powojennych. Osobowość hrabiego była bardzo efektownie odwzorowana [w jego zachowaniu]: żadnej głupiej gadatliwości i nachalności, lekkie pochylenie głowy, delikatny uśmiech, w którym kryje się wiedza i sympatia, niewypowiedziana jednomyślność, co najwyżej drobna aluzja, nigdy nie bezpośrednia wypowiedź na prosto w twarz.(…)

Oto jak Losacker pożegnał się z Krakowem po wcieleniu go do Waffen-SS w 1943 roku:

Byłem z niecierpliwością oczekiwany w Krakowie. Gubernator Generalny był wyraźnie strapiony utratą mnie jako członka personelu. Uporządkowałem swoje biurka i pożegnałem się z moimi pracownikami. Dopiero podczas tego spotkania uświadomiłem sobie, jak bardzo byli do mnie przywiązani i jak ja sam byłem do nich przywiązany. Różańce, obrazy świętych, modlitwy i podziękowania otrzymałem od wielu Polaków. Wzruszające było też pożegnanie z bliskimi polskimi kolegami z polskiego personelu w Pałacu Potockich. W ostatnich dniach ponownie zwiedziłem piękne stare miasto Kraków, podążałem śladami Wita Stwosza i Mikołaja Kopernika należących do kultury polskiej i niemieckiej, i myślałem o tym, jak wiele łączy oba kraje. Król Jan Sobieski był wybawcą Wiednia od Turków, a w XVIII wieku dwaj sascy królowie Polski, August Mocny i jego syn August Trzeci, dokonali politycznej fuzji personalnej z kulturową unią realną, teraz oba kraje zmierzały razem, ku ruinie. Wrzesień 1943 r. był pełen słońca. Trudy i zmagania, które musiałem znosić w szpitalu, gdy o życie przywiązało mnie tysiącem nitek do tego miasta. Co się z nim stanie? Nieubłaganie, choć jeszcze z daleka, cofający się front zbliżał się do Galicji, nowa bieda zawisła nad miastem i krajem. (…)

W swoich wspomnieniach scharakteryzował wiele osób z administracji niemieckiej w owym okresie. Przytaczam jedynie te, które dotyczą osób bezpośrednio związanych z Krakowem. Ich sylwetki opisałem w osobnych szczegółowych artykułach. Zacznę od samego Hansa Franka ( oto artykuł mu poświęcony – Jak Hansa Franka postrzegali jego niemieccy współpracownicy z Krakowa )

Frank nie odstąpił w przyszłości od tej zasadniczej postawy, chociaż Hitler i ci, których nazywał „Kamarylą”, składającą się z Reichsführera Himmlera, Reichsleitera Bormanna i Reichsministra Lammersa z Kancelarii Rzeszy, utrudniali mu życie niemal niemiłosiernie.  W oczach Hitlera Frank był słabeuszem, który zaniedbywał interesy Rzeszy na rzecz interesów pokonanej Polski, a ponadto pilnie potrzebował wskazówek dotyczących polityki ludnościowej.  W swoim oporze przeciwko przemocy policyjnej i szaleństwu polityki przesiedleń Frank znalazł silnych sprzymierzeńców w Wehrmachcie i marszałku Rzeszy Göringu. W rzeczywistości między Wehrmachtem a SS i policją istniały poważne sprzeczności.

Na terenach zajętych jednostki policyjne były podporządkowane sztabom wojskowym. Nie przeszkadzało to jednostkom policyjnym wykonywać nadrzędne polecenia Himmlera i Heinricha, w rzeczywistości bez powiadamiania dowódców wojskowych. Dowódca wojskowy w Generalnym Gubernatorstwie, generał kawalerii von Gienanth był szczególnie aktywnie nastawiony wobec samowoli SS i policji.  Jesienią 1942 roku Himmler przeforsował usunięcie von Gienantha, który również stanowczo sprzeciwiał się mordowaniu Żydów.

Pomimo odrzucenia jego dymisji przez Hitlera, Frankowi udawało się czasem wycisnąć więcej uprawnień od swoich nadgorliwych przeciwników. Uzyskując większe kompetencje dla swojej osoby, uzyskał prawo łaski.  Przede wszystkim Frankowi udało się nakłonić Himmlera do obietnicy zaprzestania dalszych brutalnych działań SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie. Himmler nie dotrzymał obietnicy. Gdy w drugiej połowie 1940 roku kurs Franka znacznie spadł, Bormann i Lammes również otwarcie przyłączyli się do Himmlera w próbie obalenia Franka. Od połowy 1940 roku starostowie powiatowi, którzy widzieli swoje zadanie w odbudowie kraju, który bardzo ucierpiał w wyniku wojny, mogli liczyć na wyraźne poparcie Generalnego Gubernatora. Cóż jednak warte było takie wsparcie, skoro SS i policja znacznie przewyższały potęgą Generalnego Gubernatora?(…)

[Dziennik służbowy Franka] zawiera rzeczywiście bardzo radykalne wypowiedzi Franka. Tylko ci co go znali, wiedzieli, że próbował on ukryć swoją mądrość za wyjątkowym radykalizmem słownym. Hitler i wyższy dowódca SS i policji Krüger nie dali się nabrać na spryt Franka. Dla nich w każdym razie nie był on silnym człowiekiem.  Dla Polaków i Żydów jawił się bowiem jako bezwzględny, władczy tyran. Frank długo nie mógł się otrząsnąć i otwarcie krytykować praktyki SS i policji. W czerwcu 1942 roku wygłosił na uniwersytetach w Berlinie, Wiedniu, Monachium i Heidelbergu cztery publiczne mowy protestacyjne przeciwko nieludzkiej, brutalnej polityce Hitlera i jego przybocznych, zwłaszcza SS. Hitler pozbawił go wtedy wszystkich urzędów w Partii i zabronił mu przemawiać. Wtedy też ostatecznie zmienił się jego ton wobec Polaków i Żydów. Po długiej ideologicznej ślepej ucieczce znalazł się wreszcie na trudnym gruncie faktów. Nie jest łatwo rzetelnie ocenić osobowość Franka. W Krakowie przebywałem tylko przez ponad pół roku w 1943 roku i Frank był w tym czasie często nieobecny. Rozmowy w cztery oczy należały do rzadkości. Na zebraniach i na i uroczystościach Frank pokazywał się w imponującej pozie władcy.  Był błyskotliwym mówcą. Jako prowadzący spotkania miał wprawę, dowcip i elegancję.  Jednak nie był to prawdziwy Frank, który potrafił tak dobrze stawiać siebie w świetle jupiterów.  Prawdziwy Frank, o którym można było powiedzieć, że był wrażliwym typem, który często wahał się między szybkim podporządkowaniem się a wyzywającym uporem.  Mimo wyczerpujących walk z Himmlerem, Bormannem, Lammersem i niektórymi innymi członkami Rzeszy. W tym czasie, szczególnie w pierwszych latach, mógł on jeśli nie wygrać, to przynajmniej w pewnym stopniu utrzymać się przy swoim, ale musiał dojść do wniosku, że nie może się on równać z nienawiścią i złą wolą wielu osób. Dlatego też linia, którą realizował, a która nie zawsze była jasna, ostatecznie pozostała bezskuteczna.

Kiedy przybyłem do Krakowa, gwiazda Franka szybko przygasała. Generalny Gubernator wyraźnie cierpiał z powodu tego, że Hitler już dawno przestał mieć dla niego uwagę. Pilne nawoływanie Franka do rewizji polityki polskiej nie odniosło żadnego skutku w czasie, gdy taka decyzja Hitlera mogła jeszcze przynieść przełom. Podobno Frank odbył jeszcze jedną rozmowę z Hitlerem w jego kwaterze polowej na początku 1944 roku. Ale wtedy było już zdecydowanie za późno na zmianę polityki. Frank już od dawna wiedział, że wojna jest przegrana. Atmosfera przygnębienia musiała otaczać tego samotnego człowieka.

Czasami zadawałem sobie pytanie, czy Frank rzeczywiście mógł działać na własną odpowiedzialność, czy też był tylko bezsilnym przedstawicielem polityki Generalnego Gubernatorstwa, o której decydowano w Berlinie lub w kwaterach polowych.  Z biegiem czasu jego przeciwnicy w Rzeszy coraz bardziej zyskiwali przewagę.  W końcu Frank coraz częściej podawał się do dymisji, jego władza coraz bardziej upadała. Na procesie w Norymberdze pojawił się zmieniony Frank. Oddał swój los w ręce Boga i ze spokojem przyjął wyrok międzynarodowego trybunału wojskowego. Ze spokojem przeszedł swoją ostatnią drogę na szubienicę. Kiedy Wächter znalazł się we Lwowie, być może jeszcze w 1941 lub dopiero w 1942 roku, Frank był gotowy do oddolnej rewizji polityki w Generalnym Gubernatorstwie. Decyzję tę poprzedziły spory z Himmlerem i jego organami, które rządziły niezależnie w Generalnym Gubernatorstwie.(…)

Mój przyjazd do Krakowa został przyćmiony przez ostatnią fazę bitwy o Stalingrad. (…) Po przyjeździe zgłosiłem się do Generalnego Gubernatora, który natychmiast zażądał widzenia ze mną. Rezydował on w starym zamku królewskim na Wawelu, zwanym wówczas Zamkiem. Wszedłem do dużego, bardzo gustownie urządzonego pokoju, oczywiście wyposażonego w zabytkowe meble z zamku królewskiego.  Nowoczesny zestaw foteli obitych złotożółtym suknem nie mógł być postrzegany jako element obcy.  Na ścianie za dużym biurkiem wisiał obraz Leonarda da Vinci Dama z łasiczką. Patrzyłem na obraz ze zdumieniem i zaskoczeniem przez chwilę na Gubernatora Generalnego, który ubrany był w niebieski garnitur i czekał na mnie stojąc przed swoim biurkiem po prawej stronie. Musiałem widocznie wejść trochę hałaśliwie i burzliwie, bo Frank wyciągnął ku mnie błagalnie obie dłonie  zwrócone w moją stronę, tak że zatrzymałem się w drzwiach w zdumieniu: „Tak, proszę się zatrzymać. Ptak śmierci właśnie przeleciał przez pokój. Jego skrzydła dotknęły mnie. Stalingrad jest tuż przed klęską.  Niemcy przegrały wojnę. Przyjechał pan do Krakowa za późno, panie Losacker, nie powinienem był pana wzywać” Odpowiedziałem:” Dla nas wszystkich jest za późno. Jedyna różnica polega na tym, że my obaj o tym wiemy, ale większość ludzi albo nie ma pojęcia, albo łudzi się, że coś się nie wydarzy”. Kontynuowałem: „Pan Krüger nie jest głupi. Jest tak samo świadomy sytuacji jak my. Pytanie tylko: jak zareaguje? Istnieją tylko dwie możliwości: gra na spadek, czyli spodziewa się upadku Rzeszy. Przy takim człowieku jak on, zrozumiałe jest, że wtedy radykalnie wzmocni kurs. Jeśli już upadnie, to wszystko, co teraz jeszcze trwa, zostanie wciągnięte w przepaść. Albo najpierw gra na wzrost, wierzy w cud zbawienia w ostatniej godzinie, wielokrotnie obiecywany przez Hitlera.  Wtedy będzie już wiedział, że musi zdecydowanie przestawić ster. Musi zawrzeć z nami pakt i przeciwstawić się Hitlerowi i Himmlerowi. Myślę, że tego nie zrobi – skoczy w śmiertelną przepaść i zabierze ze sobą tylu, ilu zdoła pociągnąć.”  Frank odpowiedział „Ma pan rację w swoim przypuszczeniu. Tacy ludzie nie znają nawrócenia, nie znają Damaszku! My jesteśmy ich wrogami. Ich prymitywny kompleks lojalności, oparty tylko na Hitlerze, wyklucza wszelką krytykę i obiektywizm. Ja sam też zbyt długo wierzyłem w Hitlera, niestety.” prawie wyszeptał na koniec i spojrzał na blat. Potem spojrzał na mnie smutno i powiedział: ” Hitler już nie przestawi steru”. (…)

Drugim po Franku we wspomnieniach Losackera był Otto von Wächter. Opisałem jego działalność w moim cyklu artykułów, oto pierwszy z nich – Pierwszy gubernator dystryktu Kraków – Otto Gustav Freiherr von Wächter – cz.1 Początki (1939). Losacker wiele z nim współpracował dlatego opisał go szczegółowo w swych wspomnieniach, podkreślając pragmatyczność Austriaków w kontaktach z ludami podbitymi.

W Lublinie znajdowała się austriacka jednostka wojskowa. Byłem pod wrażeniem poziomu oficerów, wysokiego stopnia ich wyszkolenia wojskowego oraz niezwykłego poziomu wykształcenia i umiejętności społecznych, które wyróżniały większość z nich. Obserwacja ta potwierdzała się dla mnie prawie zawsze, gdy spotykałem z cywilami Austriakami. Tak zwana austriacka warstwa wykształcona ma niezwykły poziom i porównywalny jest do naszej, jeśli nie przewyższający. Byłe państwo wielu narodów przede wszystkim wskazywało swoim urzędnikom i oficerom na rozwiązania polityczne, które były do przyjęcia dla wszystkich.  To, że ich rodakowi Hitlerowi szczególnie brakowało umiejętności pozyskiwania przyjaciół i sojuszników wśród byłych wrogów, nie może  zachwiać mojej oceny.  W ogóle Austriacy są mistrzami w łagodzeniu różnic, które u nas mają tendencję do przeradzania się mniej lub bardziej w otwarte spory, które w miarę upływu czasu stają się coraz trudniejsze. (…)

Następcą gubernatora Lascha został dotychczasowy gubernator dystryktu krakowskiego, Wächter. Był on synem ostatniego austro-węgierskiego ministra wojny, człowiekiem o idealistycznych poglądach połączonych z błyskotliwie funkcjonującym umysłem. Dr Wächter był człowiekiem światowym z wojskowym sznytem.  Ze swoją opaloną twarzą, nieco skośnymi, mieniącymi się zielenią oczami i pewnym wyrazem uniesionych policzków wyglądał wspaniale.  Dla mnie miał w sobie coś azjatyckiego – kałmuckiego.  Swoją drogą, podzielał zamiłowanie tego plemienia do koni. Swoją wielką energię ukrywał pod dobrymi manierami, doskonałym poczuciem humoru i wielką giętkością w kontaktach z ludźmi. Sprawność  Wächtera była godna podziwu. Miał silne nerwy; trzeba było wiele, aby stracił opanowanie. Doświadczyłem jednak, że ten dystyngowany i powściągliwy człowiek kilka razy w konfrontacjach z dowódcą SS i policji Katzmann wpadł w furię.  Mówił wtedy spokojniej, wyższym tonem. Każdy kto go znał wiedział, że ten wysoki ton zwiastuje niebezpieczeństwo. W takich sytuacjach jego rzeczowość stawała się niebezpieczną bronią. Był podejrzliwy wobec ideologii. Był człowiekiem praktycznym i posiadał realistyczny zdrowy rozsądek starych austriackich rodzin, które od pokoleń były oficerami i administratorami w niełatwej służbie na obczyźnie. Dla mnie i nie mniej dla mojego zastępcy i przyjaciela Ottona Bauer, przybycie Wächtera oznaczało początek okresu doskonałej, wręcz przyjacielskiej współpracy. Tworzyliśmy swoisty triumwirat, a ważne decyzje podejmowaliśmy niemal wyłącznie we trójkę.

Mając tradycje austriackie, Wächter, jako potomek namiestników państwa austro-węgierskiego w Galicji, mógł pójść inną drogą.  Robił to świadomie. On również aspirował do mądrej, wyważonej polityki swoich poprzedników.  Było jasne, że po odejściu Lascha i objęciu władzy przez Wächtera konflikt między administracją dystryktu a SS i policją na pewno się nasili.(…)

Wächter starał się utrzymywać kontakty ze wszystkimi warstwami ludności.  Między innymi poparł plan utworzenia żydowskiej organizacji pomocowej, zasilanej również zagranicznymi darami w naturze i pieniądzu, która po założeniu była z dobrym skutkiem administrowana w Głównym Wydziale Spraw Wewnętrznych w Krakowie przy udziale żydowskich powierników.  Za moją sugestią gubernator kontaktował się także z metropolitą Andrzejem Szeptyckim. Byłem uczestnikiem tych rozmów. Nasza trójka była razem od początku do przerażającego końca obłędnej i brutalnej polityki niemieckiej wobec Wschodu.  Mimo to, w przeciwieństwie do mnie, Wächter jeszcze przez dłuższy czas miał nadzieję, że Hitler dokona głębokiej weryfikacji swojej polityki. Konsekwencje dotychczasowej polityki, a zwłaszcza rosnący opór ludności wobec dehumanizacji, wobec bezsensownych i bezmyślnych środków zarządzonych przez Hitlera, stały tak jawnie przed oczami wszystkich, że Wächter przypuszczał, iż Hitler z pewnością przerzuci stery, jeśli tylko rzuci na nie okiem.  Wächter podjął cały szereg prób przekonania Hitlera do podróży do Generalnego Gubernatorstwa. Wszystkie one zakończyły się niepowodzeniem.  Osobiście wątpiłem, by Hitler był pod wrażeniem faktów.  Hitler był zbyt osadzony w swojej ideologii, aby móc zorientować się w rzeczywistych wydarzeniach. Dalszy przebieg kampanii wojennej Rosji potwierdził nasze obawy. Hitler nie mógł już uwolnić się od swojej hipokryzji i ideologicznej zawziętości.(…)

Nieco mniej w swych wspomnieniach Losacker napisał na temat Ernsta Zörner. Oto artykuł na jego temat – Pierwszy starosta miejski Krakowa – Ernst Zörner (wrzesień 1939 – luty 1940) – Zmagania z powojennym chaosem

Gubernator Zörner polecił mi zatrzymać się [w Lublinie] w małej, ale zadbanej willi z ogrodem i basenem. Był on burmistrzem Drezna i podobno dokonał tam kilku istotnych rzeczy w dziedzinie budowlanej, ale także w wyposażeniu budynków publicznych.  Ze względu na swoje zamiłowanie do schodów i stopni Zörner zyskał w Dreźnie przydomek „Treppenernst” (” Schodomania”). Również w Lublinie Zörner rzucił się w wir spraw związanych z architekturą zewnętrzną i wewnętrzną, które z pewnością nie były przedmiotem szczególnego zainteresowania szefa dystryktu, z energią, którą powinien był poświęcić pilnym problemom swojej aktualnej, odpowiedzialnej dziedziny działalności. Trzeba jednak przyznać, że ten dobroduszny, nieco hałaśliwy człowiek nie był nieudacznikiem na swoim stanowisku.  Nigdy nie uległ przywódcy SS i policji, nawet jeśli nie dorównywał mu pod względem bezwzględności i przebiegłości.  Przede wszystkim Zörner energicznie sprzeciwiał się przesiedleniom, które Globocnik przeprowadził w dystrykcie lubelskim za poparciem Hitlera i Himmlera. Mimo wszelkich odmiennych twierdzeń SS i policji, amatorskie działania Globocnika na terenie przesiedleń przyniosły jedynie uciążliwości, nędzę i ucisk. Odpowiedzią zrozpaczonych mogła być tylko rebelia i przemoc. Kiedy Zörner zrozumiał, że nie może zwyciężyć Globocnika, choćby dlatego, że był chroniony przez Hitlera i Himmlera, zrezygnował ze stanowiska. Zörner miał pecha zmierzyć się z jednym z dwóch decydujących czynników polityki Rzeszy wobec Generalnego Gubernatorstwa, polityką ludnościową (volkstumspolitik), najszybciej ze wszystkich organów administracyjnych Generalnego Gubernatorstwa; drugim czynnikiem była drapieżna polityka gospodarcza.  Każdy z tych dwóch czynników wykluczał drugi. (…)

Po zakończeniu wojny Losacker dostał się do amerykańskiej niewoli i był przetrzymywany najpierw w Kornwestheim, a następnie w obozie internowania w Dachau. Polska złożyła wniosek o ekstradycję Losackera z powodu jego udziału w masowych mordach i innych zbrodniach, lecz po wyjaśnieniach  świadków odstąpiła od niego. W związku z tym Polska Misja Wojskowa nie realizowała wniosku o ekstradycję.  W sierpniu 1948 przeszedł postępowanie denazyfikacyjne i został zaliczony do grupy 5 – uniewinniony. Organizator „Koła Przyjaciół Byłych Urzędników Generalnego Gubernatorstwa”. W 1963 r. umorzono wobec niego postępowanie przygotowawcze w sprawie jego działalności w Generalnym Gubernatorstwie przez prokuraturę w Dortmundzie. Losacker występował jako świadek uniewinniający w kilku procesach nazistów przeciwko urzędnikom Generalnego Gubernatorstwa.

Życie towarzyskie 8. Totenkopfstandarte SS „Krakau”

Żołnierze Waffen-SS zebrali 1200 złotych

Wieczór koleżeński III batalionu SS Totenkopfstandarte „Krakau”

Kraków 2 marca 1940 r.

III Batalion SS Totenkopfstandarte „Krakau” obchodził wieczór koleżeński w dużej sali Teatru Starego w Krakowie, jako zakończenie i podsumowanie zorganizowanego tego samego dnia rano strzelania honorowego i z nagrodami.  Po energicznym marszu, do którego przygrywała orkiestra batalionu, i po odśpiewaniu nowej pieśni „der Waffen SS”, głos zabrał dowódca 3 Batalionu SS, SS Sturmbannführer von Bülow.

Nawiązując do odbytego wcześniej strzelania honorowego i z nagrodami, podkreślił on znaczenie dobrego i bezpiecznego strzelania dla żołnierza i zwrócił się ze specjalnym apelem do wszystkich tych, którzy w stosunkowo krótkim czasie szkolenia nie nabyli jeszcze niezbędnego opanowania i bezpieczeństwa podczas strzelania. „Nawet jak najlepsze wykorzystanie terenu, najlepsze podejście do wroga na nic się nie zda, jeśli żołnierz nie będzie w stanie oddać celnego strzału w danym momencie”.  Dowódca pułku, SS Oberführer von Jena, podsumował powyższe uwagi w krótkich zdaniami i podkreślił, że SS Totenkopfstandarte Krakau musi być wyszkolona do tego stopnia, aby mogła stawić czoła każdej jednostce frontowej.

Rozkaz „Feuer frei!” (pozwolenie na palenie tytoniu) po pilnym szkoleniu, był ogólnym sygnałem do rozpoczęcia części rozrywkowej, muzyki, wykładów, piosenek, solówek – kompania za kompanią – a przede wszystkimi okazją do koncertu życzeń.  W przerwie najlepsi strzelcy otrzymali cenne nagrody: dla jednych była to wielka radość, a wielu zawodnikom przyniosło to postanowienie, że następnym razem musi być lepiej.  Kiedy w sali nagle zrobiło się ciemno, a na ekranie wyświetlono wizytę Reichsführera SS w III. batalionie, zaskoczenie i radość sięgnęły zenitu.

Ten wieczór był pierwszym wieczorem koleżeńskim dla III. Batalionu. Jego harmonijny przebieg zapowiada powtórkę, być może kiedyś na większą skalę.  Wieczór udowodnił, jak mówi ich pieśń: „Towarzysze na życie i śmierć”, że potrafią oni przyzwoicie żyć, ale chcą też przyzwoicie umrzeć, gdy dostaną rozkaz pójścia na front. O tym, że są również dobrymi towarzyszami pod innymi względami, świadczy dochód z wieczoru, na którym zebrano około 1200 złotych podczas zbiórki i loterii.

Powstaje klub koleżeński SS

Inauguracja działalności w obecności SS Gruppenführera,  ministra Rzeszy Seyss-Inquart w dniu urodzin Führera.

Kraków, 23 kwietnia 1940 r.

Rozpoczyna się szczególne wydarzenie dla III batalionu 8. Totenkopfstandarte SS w dniu urodzin Führera. Po długim okresie urządzania zainaugurowano nowy SS Kameradschaftsheim – klub koleżeński. Obecność ministra Rzeszy Seyss-Inquart, SS Gruppenführera Zech i SS Brigadeführera dra Wächter, którym towarzyszyło wielu innych dowódców SS z tego obszaru, podkreśliła szczególne znaczenie tej uroczystości.

Kluby Koleżeńskie SS nie są kasynami oficerskimi per se, są symbolami nowej niemieckiej idei narodowej. Ich korzenie tkwią w ziemiankach wojny okopowej; ich tradycję, uświęconą krwią i żelazem, przejęły lokale szturmowców SA i SS w okresie walki o [narodowy socjalizm].  To tutaj zrodziło się wielkie braterstwo narodu, pośród wojowników o Niemcy, którzy dorastali w czasach walki klasowej.  Są to miejsca koleżeństwa w najlepszym tego słowa znaczeniu, jak bunkry, lokale szturmowców i umocnienia „Wału Zachodniego” – pomimo innego ich wyglądu zewnętrznego.

Oba pomieszczenia zostały urządzone z wielkim zamiłowaniem i radosną improwizacją. Zwykłe drewniane żyrandole na suficie i obite boazerią podpory nadają im specjalny charakter. Elementami ozdobnymi są włócznie, tarcze oraz stylizowane na średniowieczne napierśniki i hełmy. Dwa stoły bilardowe i fortepian zapewniają okazję do zabawy i rozrywki po ciężkiej służbie.  Tak więc wszystkie warunki są spełnione, aby ten klub stał się również przystanią koleżeństwa. To zależy od dowódców i żołnierzy III Batalionu. Jeśli pierwsze wrażenie z jego inauguracji jest prawdziwe, to tak się stanie w przyszłości.

Tłumaczenie własne z jęz. niemieckiego artykułów z Krakauer Zeitung. Artykuły na temat na temat SS-Totenkopf zamieściłem już wcześniej, a oto one:

Wesoły wieczór oddziałów Trupiej Główki w Starym Teatrze – W artykule wspomniano o SS-Totenkopf-Standarte 10, którą sformowano Buchenwaldzie w listopadzie 1939 roku.

Wkroczenie Pułku SS Trupiej Główki do Krakowa podnosi morale niemieckich kolonistów – Pułk SS-Totenkopf Krakau rozpoczął swoją służbę w siedzibie Gubernatora Generalnego w Krakowie pod dowództwem SS-Brigadeführera Breithaupt.

Esesmani z oddziałów antypartyzanckich promują sporty konne na Rakowicach – Krakowskie oddziały kawaleryjskie SS (SS-Totenkopf-Reiterstandarte)

Wspomniana na początku SS-Totenkopf-Standarte 8 została sformowana w Krakowie w listopadzie 1939 roku z części SS-Totenkopf-Standarte 4 Ostmark. Została przemianowana na SS-Infanterie-Regiment 8 lutego 1941 r. i została użyta do sformowania 1. SS-Infanterie-Brigade (mot) w kwietniu 1941 roku.

SS-Totenkopf zajął na początek trzy koszary: Standarten Kaserne przy ul. Bernardyńskiej [Klasztor Bernardynów], Adolf Hitler Kaserne przy ul. Piłsudskiego [Siedziba Sokoła?] i Burg Kaserne w Podzamczu [Wyższe seminarium Duchowne Archidiecezji Krakowskiej]. Nie udało mi się ustalić gdzie znajdował się wspomniany tutaj klub żołnierski Waffen-SS.

Oto kolejni dowódcy SS w Krakowie

SS-Brigadeführer Franz Breithaupt (11 Nov 1939 – 1 Dec 1939) – Wkroczenie Pułku SS Trupiej Główki do Krakowa podnosi morale niemieckich kolonistów
SS-Oberführer Leo von Jena (1 Dec 1939 – 28 June 1940) – https://de.wikipedia.org/wiki/Leo_von_Jena

SS-Oberführer Julian Scherner (28 June 1940 – ? Dec 1940)
SS-Oberführer Günther Claasen (? Dec 1940 – ? 1941)
SS-Standartenführer Hans Wilhelm Sacks (? 1941 – ? Apr 1941)

Leo Ferdinand von Jena (1876 – 1957) był niemieckim oficerem, który podczas II wojny światowej awansował do stopnia generała SS i przez pewien czas był dowódcą Waffen-SS w Berlinie.

Von Jena już w 1921 roku wstąpił do DNVP i Stahlhelm, a od końca lat 30. był członkiem NSDAP. Wcześniej należał już do jej „organizacji bojowych”, SA i SS. 9 listopada 1936 r. został osobiście honorowo przyjęty do SS przez Heinricha Himmlera jako SS-Sturmbannführer, gdzie szybko piął się po szczeblach kariery.

We wrześniu 1939 r. von Jena został przeniesiony do jednostek SS-Totenkopf, gdzie do grudnia tego samego roku dowodził 5. SS-Totenkopfstandarte „Brandenburg”, która została utworzona w 1937 r. jako tak zwane „wzmocnienie policyjne” do nadzorowania obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. W dniu 1 grudnia 1939 r. von Jena został zwolniony z Generalnego Dowództwa SS i przeniesiony do rodzącej się Waffen-SS, kiedy to tego samego dnia przejął 8. Totenkopfstandarte SS w Krakowie, którą dowodził do lipca 1940 r. i która również była oficjalnie uważana za wzmocnienie policyjne w Generalnym Gubernatorstwie. Ta jednostka SS była aktywnie używana w okupowanej Polsce do tak zwanych „specjalnych zadań policyjnych”, w szczególności do „zwalczania band i partyzantów”.

W końcu wojny został awansowany do stopnia SS-Brigadeführera Waffen-SS. Na kilka dni przed końcem wojny von Jena zdołał przedostać się na terytorium późniejszych Niemiec Zachodnich, gdzie 2 maja 1945 r. został brytyjskim jeńcem wojennym. Po zwolnieniu z obozu von Jena żył w odosobnieniu w Celle i był członkiem zachodnioniemieckiego „Bund Deutscher Offiziere”, tradycyjnego stowarzyszenia byłych członków Reichswehry i Wehrmachtu.

Niemcy krakowscy – ciekawostki obyczajowe

W Archiwum Narodowym w Krakowie (sygnatura J8185) zachowało się nieco dokumentów obyczajowych dotyczących Niemców w Krakowie. Należy wyjaśnić, że społeczność niemiecka dzieliła się na wiele kategorii. Najwyższą pozycję mieli Niemcy przybyli z Rzeszy (Reichsdeutsch), pracujący dla rządu Generalnego Gubernatorstwa, a także dla administracji dystryktu Kraków. Nieco niżej stali Niemcy z Rzeszy, ale pracujący dla biznesu, który wówczas określano jako wolną gospodarkę. Hans Frank i jego administracja lekceważyła ich ponieważ na Wschód przyciągnęły ich pieniądze, a nie „misja” narodowosocjalistyczna. Następną kategorię stanowili Niemcy etniczni (Volksdeutsch). Nie stosowano w Krakowie skomplikowanej klasyfikacji tej grupy jaką wprowadzono na terenach Polski wcielonych do Rzeszy. Tam próbowano odnaleźć jak najwięcej Niemców i ich potomków, aby ich zniemczyć do końca. W Krakowie Niemców etnicznych prawie nie było przed wojną. Po zajęciu Krakowa we wrześniu 1939 roku, przybyło ich wielu ze śląska, niektórzy mieli nawet w swych życiorysach historię walki o niemczyznę w II Rzeczpospolitej. Tych więc ceniono najbardziej. Inni Niemcy etniczni przybyli z Wołynia po przymusowej repatriacji na podstawie umów Niemiecko-Radzieckich, później także z terenów Rumunii. Ta grupa miała niższą pozycję. Niemcami etnicznymi stawali się również polscy obywatele II Rzeczpospolitej, którzy kierowali się względami koniunkturalnymi i nie mieli żadnej historii działalności w organizacjach niemieckich, a jedynie jakichś odległych niemieckich przodków i często niemiecko brzmiące nazwisko. Do nich podchodzono dość nieufnie i byli szczególnie inwigilowani przez policję. Należy w tym miejscu dodać, że w tej hierarchii narodowościowej znaczącą pozycję zajmowali Ukraińcy. Mieli oni znacznie więcej praw niż ludność Polska – np. mogli posiadać radioodbiornik, a Niemcy mogli otwarcie utrzymywać z nimi kontakty intymne. Pracowali oni dla Niemców na wielu różnych stanowiskach, również urzędowych, gdyż z powodu ich antypolskiej postawy mogli im zaufać. Najniżej w tej hierarchii znajdowali się Żydzi, którzy w krótkim czasie stracili wszelkie prawa człowieka, aż w końcu zostali wymordowani. Nakreślona powyżej sytuacja narodowościowa była bardzo dynamiczna i ewoluowała tak znacznie, że zawsze przy analizie dokumentów należy wiedzieć, w którym roku zostały wytworzone, gdyż ma to wielkie znaczenie. Poniżej przedstawię kilka sytuacji obyczajowych z różnych okresów okupacji miasta. Zacznę od artykułu z Krakauer Zeitung z 24 lutego 1940 r. pod tytułem „Tutaj Polacy chcą być Volksdeutschami”

Przy okienku paszportowym Westring 6 – Ilu ludzi, tyle życzeń – Nieudane szwindle – Teraz nie ma czasu na podróże dla przyjemności

Biuro Paszportowe w Krakowie

Prosze siadac. – Bitte Platz zu nehmen!  Życzliwi pracownicy biura paszportowego przy Westring 6 kierują tę uprzejmą prośbę zapewne kilkaset razy dziennie do osób wchodzących do biura. Są to Polacy, Żydzi, obcokrajowcy, wszyscy z prośbą o podróż. Ze starymi paszportami z wszelkimi dowodami tożsamości w rękach przedstawiają swoje wnioski. (…)

Niektórzy Polacy próbują innego wykrętu. Aby uzasadnić swoje życzenia dotyczące podróży, szybko stają się Volksdeutschami. Najwyraźniej wciąż trudno im się przyzwyczaić do załatwiania spraw w niemieckim urzędzie. Pewnego dnia – jak relacjonuje jeden z dwóch Ukraińców, którzy mówią płynnie po niemiecku i ze względu na znajomość języka są odpowiedzialni za porozumiewanie się stron z nieniemiecką częścią społeczeństwa – dwóch Polaków chciało wspólnie wyjechać z kraju. Najwyraźniej jednak obaj nie przemyśleli swojego wystąpienia do ostatniego szczegółu. Pierwszy Polak został obsłużony pozytywnie, a wtedy drugiego zapytano o jego pochodzenie narodowościowe. Wtedy ten drugi zapomniał co mówić i szybko zwrócił się do kolegi: „Powiedz, kolego, co im powiedziałeś?  W każdym razie termin „volksdeutsch” jest często używany do oszukania urzędników. A tymczasem swojej udawanej „niemieckości” nie potrafią oni niczym udowodnić. Często, mimo ogromnego wysiłku, z trudem potrafią wydobyć z siebie ledwie nie więcej niż cztery czy pięć słów. (…)

Do biura paszportowego przychodzą jeszcze pojedynczy repatrianci, Niemcy wołyńscy, którzy zostali odesłani do Krakowa przez władze niemieckie w Przemyślu lub Hrubieszowie, aby stąd po przejściu przez punkty sanitarne i medyczne mogli być przekazani do Rzeszy. Tylko w styczniu krakowskie biuro paszportowe, naturalnie największe z czterech biur paszportowych (pozostałe są w Warszawie, Radomiu i Lublinie), wydało ponad 1000 paszportów. Nawet ci, którzy choć przez kilka chwil byli świadkami tej pracy, mogą się tylko domyślać, jaki nawał pracy kryje się za tą ogromną liczbą. Silne nerwy i spora porcja odpowiedzialności to szczególne cechy, które muszą mieć wszyscy pracownicy biur paszportowych.

Jak widać z tego tekstu pół roku po zdobyciu Krakowa panował prawdziwy chaos i wędrówki narodów, jednak część Polaków traktowała przyjęcie narodowości Niemieckiej jako rodzaj fortelu do osiągnięcia jakiś celów osobistych. Na wielu potem się to zemściło i to zarówno ze strony Niemców jak i Polaków po wojnie. W początkowym okresie po wojnie za taka zdradę narodu polskiego groziła kara śmierci orzekana przez specjalne składy orzekające bez udziału sądu. Niemcy zaś deklarację jakiejś osoby co do narodowości traktowali „śmiertelnie” poważnie, gdyż swoje prawa do Krakowa wywodzili z bardzo odległych czasów i wydarzeń , które były już tylko legendarne. Oto jaką ulotkę kolportowano, aby wykazać że cywilizację na Wschodzie stworzyło niemieckie prawo – Hans Frank był przywódcą niemieckiego związku grupującego wszystkich prawników, a także międzynarodowej akademii prawa skupiającej prawników z krajów przychylnych III Rzeszy.

Kolonizacja Wschodu,

miała znaczenie dla losów narodu niemieckiego, jak mało co w średniowieczu i na początku epoki nowożytnej. Kształtowanie obszaru Wschodu przez naród niemiecki nie ustało do dnia dzisiejszego. Z podbojem obszaru Wschodu związane są największe nazwiska w naszej historii. Karol Wielki i Otton Wielki walczyli o ochronę Rzeszy na Wschodzie i otworzyli ogromne obszary dla Niemców. Późniejsze pokolenia poświęcały swoje siły na umacnianie zajętych obszarów lub ponowne ich zaludnianie po klęskach.

Jeśli w minionych wiekach kultura niemiecka została w ten sposób przeniesiona do najdalszych regionów Wschodu, do Czech i Moraw, do Polski, nawet aż do Rosji i Węgier, to jednym z najistotniejszych czynników kulturowych, które nadały treść sukcesowi tego ruchu, było niemieckie prawo. Podbiło ono Wschód w postaci prawa saskiego, przede wszystkim prawa związanego ze [spisem prawa zwyczajowego] Sachsenspiegel i prawem magdeburskim.

W tym samym zespole archiwalnym można znaleźć list krakowskiego Niemca etnicznego skierowane do starosty miejskiego Krakowa Rudolfa Pavlu. Interesującym motywem tego listu jest powracająca kilkukrotnie rywalizacja między tymi Krakowem a Wrocławiem. Dla mnie jest to zaskoczeniem, gdyż nie spotkałem się wcześniej z takim podejściem. Faktem jest, że w Krakauer Zeitung natknąłem się na artykuły porównujące historię obu miast. Poniżej plany starych centrów obu miast lokowane na prawie magdeburskim za Krakauer Zeitung. Podpisy są w starym gotyckim ręcznym kroju pisma, co utrudnia ich odczytywanie.

Wiadomo, że „na ziemiach polskich lokacje miast na prawie niemieckim pojawiły się najwcześniej na Śląsku. Założenie miasta we Wrocławiu, na prawie magdeburskim, wyprzedziło analogiczne akty lokacyjne w Poznaniu (1253) i Krakowie (1257). Pierwsza lokacja Wrocławia dokonana została jeszcze w czasach Henryka I Brodatego. Ponawiano akty lokacyjne po najeździe tatarskim – w 1242 roku Bolesław II Rogatka, a w 1261 Henryk III Biały, który przekazał miastu pełne uprawnienia samorządowe.” Jakże inaczej potoczyła się historia obu miast po wojnie. Niemcom nie udało się wysiedlić Polaków z Krakowa, ale to oni sami musieli opuścić „stare polskie miasto Wrocław”. Oto list niezidentyfikowanego niemieckiego mieszkańca Krakowa.

Etniczni Niemcy Krakowa

Szanowny Panie Starosto Miejski!

My spadkobiercy dawnych mieszczan i wójtów tego miasta jesteśmy pełni podziwu i wdzięczności dla pana i winni jesteśmy panu głęboką wdzięczność za to, jak pięknie pan odnawia nasz Kraków.  Zawsze chcieliśmy być o dwie długości przed Wrocławiem. Wrocław nie ma tak pięknych plant, bo są one tam zupełnie zaniedbane.

Mamy jeszcze jedną prośbę: dwa lata temu, krótko przed obecną wojną, opatentowałem mundur strażników miejskich (Landsknechte). Mundury muszą się tam gdzieś być. Czy zamiast polskiej policji, która reguluje ruch uliczny, nie mogliby dyżurować ci sami ludzie w mundurach strażników, jest ich tylko kilku? Przy kinie Scala, na placu Wszystkich Świętych, 2 na Rynku Głównym, na poczcie, przed dworcem, przy dawnej Bramie (Schlokkauer Tor), czyli siedmiu ludzi. Znika mundur, który przypomina nam złe czasy.

Panie starosto miejski, musi pan wiedzieć, że 100 lat temu wszyscy w naszym mieście mówili po niemiecku, a na każdego, kto tego nie robił, patrzono z góry, mimo że w Wrocławiu mówiło się wtedy jeszcze dużo po polsku. Polacy mawiali: jeśli chcesz być człowiekiem, to ucz się i mów po niemiecku.

Jest jeszcze jedna prośba, z którą chcielibyśmy się zwrócić: czy nie można by na starych budowlach umieścić schludnych, dużych tablic, na których w skrócie wymieniono by przeznaczenie budynku, przyczyny powstania, imię budowniczego i rok budowy? Podobno jest to powszechne w innych niemieckich miastach i miałoby wiele do powiedzenia przyjezdnym.

Chcemy mieć jakąś przewagę nad Wrocławiem. Niech pan nie odmawia naszym skromnym prośbom. Vivat dla starosty miejskiego naszego miasta

Heil Hitler. Staroniemieckie Miasto Kraków, 15 października 1942 r.

Inny wydźwięk ma list Niemca z Rzeszy, który zapragnął przenieść się z rodziną do Krakowa po otrzymaniu nowej interesującej pracy. Zadziwia to, że swoje bezpośrednie i obcesowe pytania przesłał prosto do samego starosty miejskiego. List ten daje nam pojęcie o tym jak postrzegano Generalne Gubernatorstwo w Rzeszy i czego się obawiano.

Heinz Jordan Drezno – 1. 6 1943

Proszę mi wybaczyć, jeśli zajmę Pański niewątpliwie cenny i ograniczony czas kilkoma pytaniami, które bardzo mnie interesują z powodów wyjaśnionych poniżej. Od kilku dni jestem w kontakcie z pewną firmą w sprawie pracy. Oferta przemawia do mnie pod każdym względem, jest to wysokie stanowisko, z możliwością awansu, a przede wszystkim na własny rachunek.  Nie byłoby dla mnie wielkim problemem podjęcie decyzji, gdyby ta firma znajdowała się np. w jakimś innym niemieckim mieście. W tym przypadku zmiana jest nieco trudniejsza do oceny, gdyż jest to przecież Generalne Gubernatorstwo, co nie jest równoznaczne ze starą Rzeszą. Interesują mnie teraz następujące pytania:

Jakie są tam racje żywnościowe? Firma napisała mi, że racje żywnościowe są tam wyższe niż w starej Rzeszy!

Co z mieszkaniem? Jestem żonaty i jesienią spodziewam się pierwszego dziecka. Czy jest szansa na otrzymanie tam samodzielnego, choć małego, nowoczesnego mieszkania? Jaki jest przybliżony czynsz za mieszkanie z salonem, sypialnią, kuchnią, przedpokojem i łazienką?

Jak się mają koszty utrzymania tam do kosztów utrzymania u nas? Czasami słyszy się, jak żołnierze itp. przytaczają fantastyczne kwoty, które naturalnie zmuszają do myślenia. Proszę potraktować moje słowa zgodnie z ich brzmieniem, a mianowicie jako jasne i konkretne pytanie.

W moim przypadku nie jest tak, że pociągają mnie wyższe zarobki, miesięczny dochód wynosi ponad 1000 marek. Osobiście bardzo pociąga mnie zadanie, które firma mi wyznaczyła. Proszę o jak najszybszą odpowiedź, abym mógł podjąć decyzję, dziękuję za wysiłek i polecam się Panu z Heil Hitler.

O dziwo już po trzech dniach odpowiedział na powyższe pismo w imieniu starosty kierownik propagandy w urzędzie miejskim Rodler. Największym problemem było znalezienie mieszkania (o czym pisze w cyklu artykułów poświęconych mieszkalnictwu – ** Budownictwo mieszkaniowe dla Niemców: ) Wydaje się, że nowe inwestycje wspominanie w odpowiedzi dotyczą osiedla przy ul.Królewskiej – Reichstrasse. Ciekawy jest ostatni akapit pokazujący istotny problem handlu czarnorynkowego zwłaszcza artykułami żywnościowymi. Wynika z niego, ze ceny czarnorynkowe szokowały nie tylko Polaków, co jest ogólnie znane, ale również samych Niemców. Wydaje się więc, że ten handel mimo ryzyka był bardzo zyskownym. Również system reglamentacji i sklepów tyko dla Niemców był źródłem wielu konfliktów i niezadowolenia. Piszę o tym w cyklu artykułów – ** Handel i zaopatrzenie

4.6.1943 Biuro Propagandy i Kultury

Do pana Heinza Jordan

W nawiązaniu do Pańskiego pisma z 1.6.1943 r.

Na Pana pytania można odpowiedzieć krótko i prosto:

1. Racje żywnościowe to: mięso i wędlina 2400g miesięcznie, tłuszcz 1200g miesięcznie, cukier 1 kg, dżem 1kg, jaja 12 sztuk, produkty zbożowe 1 kg, substytut kawy 250g, dorośli ćwierć litra mleka odtłuszczonego dziennie, dzieci do lat trzech trzy czwarte litra mleka pełnego, do lat 10 pół litra mleka pełnego dziennie, owoce, warzywa i soki owocowe dostępne są w każdym przypadku na żądanie w sklepach, mężczyźni pół litra sznapsa i 200 papierosów miesięcznie, kobiety ćwierć litra sznapsa i 100 papierosów miesięcznie.

2. Mieszkanie. Braki mieszkaniowe w Krakowie powodują obecnie znaczne ograniczenia. Na każdego zatrudnionego Niemca można przeznaczyć tylko jeden pokój. Należy jednak mieć nadzieję, że po ukończeniu większych kompleksów mieszkaniowych jesienią tego roku lub latem przyszłego roku możliwe będzie przyznanie bardziej hojnych przydziałów mieszkaniowych. Czynsz może być teraz podawany w bardzo szerokich granicach. Za mieszkanie, o którym Pan wspomniał, zapłaci Pan od 50 do 100 marek Rzeszy, w zależności od wieku domu i lokalizacji. Nie przypuszczam jednak, aby takie mieszkanie mogło być Panu przydzielone nawet teraz.

3. Koszty utrzymania. Ponieważ wszystkie artykuły spożywcze są sprzedawane dla Niemców, tak jak w Rzeszy, i wydawane tylko na kartki, i ponieważ te artykuły spożywcze, jak również wszystkie inne artykuły, mają mniej więcej taką samą cenę jak średnia w Rzeszy, nie będzie Pan raczej zmuszony do płacenia cen zwyczajowych wśród tutejszej ludności polskiej, o których przypuszczalnie otrzymał Pan dokładne wiadomości. Za 1000 złotych miesięcznie niemiecka rodzina składająca się z 3 do 4 osób może z łatwością znaleźć pieniądze na czynsz i podstawowe potrzeby życia kulturalnego. 1 marka Rzeszy to 2 zł

podpisał: Rodler

Wreszcie ostatni obraz z życia pochodzący z ostatnich miesięcy ich władztwa nad miastem. W lipcu 1944 wojska radzieckie posuwały się na przód w takim tempie, że krakowscy Niemcy wpadli w prawdziwą panikę i uciekali w popłochu. Na szczęście dla nich ofensywa radziecka zatrzymała się na pół roku. W czasie gdy w Warszawie trwało powstanie w Krakowie zapanowała pełna obaw cisza. Nie było jednak wątpliwości dla większości Niemców, że wojna jest przegrana i trzeba się ewakuować w uporządkowany sposób. Oto jaką ulotkę wydała NSDAP dla uregulowania tego problemu.

Ulotka dla krakowskich Niemców

Obecna sytuacja militarna nie daje podstaw do wprowadzania  ewakuacji, a tym samym nie budzi obaw i niepokoju dla nikogo.  Z tego powodu wykorzystujemy właśnie ten moment, aby zawczasu wydać następujące wskazówki. Mobilność współczesnych działań wojennych może stwarzać zaskakujące sytuacje, które zmuszają ludność cywilną do natychmiastowego opuszczenia miasta. Kierownictwo może wziąć na siebie odpowiedzialność tylko wtedy, gdy odpowiednio wcześnie podejmie środki ostrożności na wypadek takich sytuacji. Wymaga to zdyscyplinowanej współpracy każdej jednostki. Każdy musi więc natychmiast dostosować swój styl życia i przygotować si do tej nadzwyczajnej ewentualności, tak aby był zawsze w pogotowiu.

Obejmuje to szczegółowo:

1. Opuszczając biuro, miejsce pracy lub dom, pozostaw wiadomość u wartownika, portiera lub współlokatora w domu, informując, gdzie można się z Tobą skontaktować! Ogranicz do minimum swoją nieobecność w biurze, miejscu pracy lub mieszkaniu!

2. Trzymaj swój bagaż odpowiednio spakowany i zawsze gotowy do wzięcia. Bagaż, który można zabrać ze sobą w skrajnych przypadkach, musi być niesiony podczas długiego marszu w przypadku, gdy środki transportu nie są dostępne. Nie może on zatem przekraczać wagi 15 kilogramów. Najważniejsza zawartość bagażu to: ubranie, koc, naczynia do jedzenia, szczególnie nóż, kubek do picia i otwieracz do puszek, a także zapasy żywności na jeden do dwóch dni.

3.Ubierz się stosownie do przeznaczenia, zwłaszcza dobre buty i skarpety!

4. Miej przy sobie broń i wystarczającą ilość amunicji!

5. Zwracaj uwagę na alarm, który będzie podany w sposób nie budzący wątpliwości!  W razie alarmu urzędy i firmy o minimalnej wielkości grupowane zostają w jednostki alarmowe, na czele których stoi dowódca. Mniejsze firmy lub urzędy są dołączane do jednostek alarmowych. Więcej informacji na ten temat można uzyskać od lokalnego kierownika NSDAP, który w razie wątpliwości powie również, gdzie należy się zgłosić. Komendant ogłosi alarm, miejsce zbiórki i inne szczegóły. Wszyscy muszą być do jego dyspozycji. Nikomu nie wolno bez zezwolenia opuszczać swojego miejsca. Rozkazom komendanta należy się podporządkować. Ci, którzy nie otrzymali żadnych specjalnych instrukcji lub rozkazów, mają natychmiast udać się na miejsce zbiórki.

6. Środki transportu służą przede wszystkim do przewozu chorych, inwalidów w czasie marszu, kobiet, które w sposób ewidentny są jeszcze do końca zaangażowane w działania wojenne (specjalna legitymacja) oraz bagażu podręcznego o określonej maksymalnej wadze. Za przydzielanie miejsc odpowiedzialny jest tylko komendant lub jego przedstawiciele i oni też dbają o to, aby pojazdy były w pełni zajęte.

7. Nikt nie powinien oczekiwać, że jego własny pojazd, załadowany towarami, wyjedzie z miasta bez przeszkód, dopóki ostatni współobywatel nie znajdzie miejsca w pojeździe.

8. Jeżeli zachowasz spokój, będziesz przestrzegał tych punktów i w sposób zdyscyplinowany wykonasz wydane polecenia, to będzie gwarantowany prawidłowy i bezpieczny przebieg niezbędnych działań.

Kraków, sierpień 1944 r. Nacjonalistyczna Niemiecka Partia Robotników – Obszar Roboczy Generalnego Gubernatorstwa

W tym okresie wydano nakaz wyjazdu dzieci i kobiet. Jedynie mężczyźni i kobiety pracujące zawodowo musiały pozostać w Krakowie do końca. Istotnym faktem jest , że w owym czasie kontrolę nad wszystkimi dziedzinami życia przejęła już całkowicie Partia. Przysporzyło to Niemcom wielu niepotrzebnych cierpień i śmierci, bo ideologia była ślepa na rzeczywistość – tak było i jest obecnie. Ofensywa w styczniu 1945 była tak błyskawiczna, że zaskoczyła Niemców w Rzeszy. W przeciwieństwie do Krakowa skąd Niemcy wycofali się bez strat, tragedia wydarzyła się we wspomnianym już wcześniej w tym artykule Wrocławiu. Ludność cywilna: starcy, kobiety i dzieci opuszczali to miasto na piechotę w trzaskającym mrozie. Ogromna ich liczba zmarła z zimna i przemęczenia, a miasto zostało całkowicie zniszczone. Kraków szczęśliwie przetrwał bez strat.